Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Transfery III RP

Politycy, którzy przeszli na drugą stronę barykady

Jacek Saryusz-Wolski coraz słabiej identyfikował się z PO, aż stał się narzędziem w rękach PiS; Andrzej Celiński, były opozycjonista, wstąpił do SLD. Jacek Saryusz-Wolski coraz słabiej identyfikował się z PO, aż stał się narzędziem w rękach PiS; Andrzej Celiński, były opozycjonista, wstąpił do SLD. Witold Rozbicki, Andrzej Hulimka / Reporter
Trzeba spalić za sobą mosty, a przecież nie ma pewności, że w nowej partii uda się zadomowić. „Zdrajcy” nigdy nie mają lekko. Czemu więc tak ich wielu w polskiej polityce?
Zyta Gilowska, wypchnięta z PO, weszła do rządu Marcinkiewicza; Ryszard Czarnecki, były szef ZChN, założył krawat samoobrony.Witold Rozbicki, Maciej Macierzyński/Reporter Zyta Gilowska, wypchnięta z PO, weszła do rządu Marcinkiewicza; Ryszard Czarnecki, były szef ZChN, założył krawat samoobrony.
Michał Kamiński, dawny spin doktor PiS, „platformizował” się etapami; Radosław Sikorski, minister obrony w pierwszym rządzie PiS, dał się zaprosić na listę wyborczą PO.Andrzej Iwańczuk, Witold Rozbicki/Reporter Michał Kamiński, dawny spin doktor PiS, „platformizował” się etapami; Radosław Sikorski, minister obrony w pierwszym rządzie PiS, dał się zaprosić na listę wyborczą PO.

Artykuł w wersji audio

„Ze zgrozą obserwuję, jak w instytucjach unijnych Polak Polakowi prędzej zaszkodzi, niż pomoże. Nie lubimy i nie rozumiemy siebie, więc nie dziwmy się, że i inni nas nie rozumieją” – mówił Jacek Saryusz-Wolski w wywiadzie dla „Polska The Times” w 2008 r. Puentował: „Kiedy powstają takie sytuacje, to widzę w oczach kolegów z Parlamentu Europejskiego przede wszystkim niezrozumienie (…)”. Co takiego dostrzeże teraz w oczach europejskich rozmówców po upokarzającej klęsce swych nowych politycznych protektorów na unijnym szczycie?

Trudno dociec, co skłoniło doświadczonego polityka, iż pozwolił się wykorzystać jako narzędzie w awanturniczej i partackiej rozgrywce. W opowieściach niedawnych kolegów z PO dominuje słowo frustracja. Coraz bardziej się od nich oddalał i coraz słabiej identyfikował ze swym obozem. I poniekąd można to zrozumieć. Saryusz kojarzył się z odległymi czasami, gdy Platforma licytowała się z PiS w „twardej obronie narodowych interesów”. Tyle że, przedłużając euromandat w kolejnych elekcjach, Saryusz podejmował się reprezentowania aktualnej linii Platformy.

Dociekanie cudzych intencji jest ryzykowne. Osobisty interes wcale nie musi kolidować z ideowością. Koniunkturalny wybór też może służyć zbiorowym celom. Tak samo jak twarda ideowość może prowadzić na manowce. W pierwszej dekadzie III RP wielkie wędrówki partyjnych ludów były zjawiskiem powszechnym. System się kształtował, z galimatiasu przełomu dopiero wyłaniały się podziały porządkujące poglądy Polaków. Zaroiło się więc od notorycznych, głównie prawicowych Brutusów. Jednak patrzono na nich na ogół z politowaniem, prawdziwe oburzenie rezerwując na szczególnie drastyczne przypadki przekroczenia historycznej barykady.

Po co im to było?

Najsłynniejszy był chyba przypadek Andrzeja Celińskiego. Ów zasłużony opozycjonista z czasów PRL zaszokował w 1999 r. solidarnościowy świat wstąpieniem do SLD. Butnego wtedy i aroganckiego. „Były Celiński” – napisał Stefan Bratkowski. Zaś Andrzej Wielowieyski nawet po blisko dwóch dekadach ocenił: „To było przejście do innego obozu politycznego. Do innego świata ideowego. To była zdrada”.

Celiński miał opinię faceta (nad)ambitnego. Trzy lata wcześniej opuścił Unię Wolności po konflikcie z szefem płockich struktur partii, któremu zarzucił korupcję. Rozczarowany obojętnością kierującego Unią Leszka Balcerowicza i jego twardym liberalnym kursem, napisał potem w artykule, że „wybiera lewicę”.

Leszek Miller opowiadał Robertowi Krasowskiemu: „Zadzwoniłem i powiedziałem: »Andrzej, skoro masz o nas taką dobrą opinię, to może byś do nas wstąpił?«. On trochę się wahał, poprosił o czas do namysłu, w końcu się zgodził, a ja mu wtedy powiedziałem: »Ale wiesz, tu nie chodzi o to, żebyś był szeregowym członkiem partii, chcę, żebyś był moim zastępcą«”.

Jeszcze radykalniejszego przejścia na kulturowe antypody dokonał w 2003 r. Ryszard Czarnecki. Dawniej szef ZChN i krótko minister w rządzie Jerzego Buzka bez żenady założył biało-czerwony krawat Samoobrony. Też był politykiem bez przydziału. Kaczyńscy nie widzieli dla niego miejsca w PiS, podobnie jak Giertych w LPR. Wystartował na prezydenta Wrocławia. Zainwestował oszczędności i znalazł się na lodzie. Początkowo doradzał Lepperowi w sprawach międzynarodowych, potem został europosłem. „Skok do szamba” – pisało prawicowe „Nowe Państwo”. W 2007 r. na liście wyborczej Samoobrony pojawiło się z kolei nazwisko samego Millera, wtedy polityka upadłego, odepchniętego przez własną partię. Co go pchnęło do desperackiego kroku? Bił się potem w piersi, że to „z rozgoryczenia, z zemsty, z pychy, z tego, co w człowieku siedzi najgorszego”.

Zyta Gilowska wchodziła do rządu Kazimierza Marcinkiewicza w styczniu 2006 r., kiedy podział sceny na PO i PiS dopiero się wykopywał. Marcinkiewicz budował swój rząd tak, jakby PO-PiS nadal istniał, i chętnie wręczał ministerialne teki ludziom odległym od twardych diagnoz Kaczyńskich. Gilowska, pół roku wcześniej pod błahym zarzutem nepotyzmu wypchnięta przez Tuska z Platformy, przyjęła ofertę. Stawiając warunek, że będzie wicepremierem i architektem liberalnej polityki gospodarczej.

Jesienią 2007 r. marsz w odwrotną stronę wykonał Radosław Sikorski. W latach 90. był idolem antykomunistycznej młodzieży. W pierwszym rządzie PiS został ministrem obrony. „Gazeta Polska” zdążyła go jeszcze obdarować nagrodą Człowieka Roku. Ale Sikorskiemu trudno już było akceptować coraz ostrzejszy kurs Kaczyńskich. A przede wszystkim nie potrafił ułożyć sobie współpracy z Macierewiczem, którego bracia posłali do likwidowania WSI. Miał im powiedzieć: „Albo Macierewicz, albo ja”. Odpowiedź nie była po myśli Sikorskiego. Nie odmówił więc, gdy w kampanii wyborczej Tusk osobiście zaprosił go na listy wyborcze PO. Postawił tylko warunek, że w razie zwycięstwa obejmie MSZ. I natychmiast uwiarygodnił się w nowym środowisku słowami o „dorzynaniu watahy” i „moralnych karłach”.

W kolejnych latach szeregi PO zasilił spory oddział uchodźców z PiS – rozczarowanych radykalnym kursem (Antoni Mężydło) bądź usuwanych za samodzielność (Paweł Zalewski, Joanna Kluzik-Rostkowska). Ale najwięcej szumu wywołało przejście Michała Kamińskiego, niegdyś pisowskiego spin doktora i medialnego frontmana. Po przegranej kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego w 2010 r. był jednym z tych, których prezes obarczył odpowiedzialnością.

Kamiński „platformizował” się etapami. Najpierw sobie folgował w medialnych krytykach Kaczyńskiego. Towarzysko zbliżał się do PO, sprzedając plotki z życia PiS. W kampanii doradzał, jak sprowokować Kaczyńskiego do radykalnych reakcji. Ponoć liczył na pomoc w objęciu stanowiska w unijnym przedstawicielstwie w Uzbekistanie. Potem szeptano nawet o nominacji na ambasadora w Kijowie. Skończyło się miejscem na liście PO do Parlamentu Europejskiego, a po roku miejscem u boku Ewy Kopacz w ostatnim rządzie Platformy.

Jak się tłumaczyli?

Celiński: „Moja obecność w SLD to sygnał, że czas najwyższy zakończyć historyczne podziały”. Albo: „Żeby nie wygrała znowu ta nieszczęsna dla Polski z piekła rodem prawica”.

Czarnecki opowiadał, że historia USA zaczęła się od wysypywania w bostońskim porcie angielskiej herbaty. To był jego komentarz do akcji wysypywania zboża przez Samoobronę. Powtarzał, że „Samoobrona powinna być polskim CSU przy polskim CDU, czyli PiS”. Utrzymanie burzliwej koalicji w latach 2006–07 uczynił swym celem.

Gilowska nie mydliła oczu: „Przekonano mnie do wejścia do rządu, ale nie do porzucenia poglądów ekonomicznych. Chcę rugować socjalizm z gospodarki”. Z Lepperem w jednym rządzie? „Sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie”.

Sikorski o wejściu do PO: „Dla mnie to wybór między normalnym europejskim państwem a państwem stosującym metody rosyjskie, utrzymanym w stanie permanentnej rewolucji”.

Kamiński twierdził, że zmienił go Smoleńsk, i poważnie potraktował kierunek kampanii prezydenckiej w 2010 r., kiedy Kaczyński zszedł w stronę centrum. W 2012 r. w odpowiedzi na zarzut, że koniunkturalnie krytykuje byłego szefa, zżymał się: „Gdzie tu koniunkturalizm? Przecież nie poszedłem do PO”. W 2014 r., już kandydując z list PO do PE: „Wysoko oceniam politykę rządu, która jest dzisiaj z punktu widzenia Polski najważniejsza. Każdy ma prawo do ewolucji. Poza tym ja nie zmieniłem poglądów na sprawy światopoglądowe, państwowe, narodowe”. Choć już rok później, jako główny architekt kampanii PO do parlamentu, dawny narodowiec Kamiński domagał się przesunięcia partii na lewo w sporach kulturowych.

Ludwik Dorn, który w 2015 r. bez sukcesu wystartował z listy PO do Sejmu, wprost nie odciął się od swych diagnoz sprzed lat. Choć miały ogromny wpływ na ideową krystalizację PiS. Jeśli zerwał, to z samym Kaczyńskim, który po Smoleńsku skierował partię na nowe tory. „Nie czuję plemiennego ani emocjonalnego związku z żadną partią, z PO włącznie” – tłumaczył Dorn przed ostatnimi wyborami. „Jestem w niej jako rezydent, a nie gospodarz, ale uważam, że ten wątek antypisowski być musi (…). Wówczas i ja będę mógł »postraszyć PiS« na zasadzie, że buja w stratosferze, a Platforma twardo stąpa po ziemi”. Stosunek do nowego protektora określił dosadnie: „może nie jest to jeszcze szambo, ale ostatnio za bardzo zaczęło zalatywać gównem”.

Celiński usłyszał od Millera, że warto upodobnić SLD do zachodniej lewicy. I potrzebny jest ktoś, kto napisze tekst programowy. Lecz chodziło przecież tak naprawdę o przykrycie faktu, że do idącej po władzę partii hurtowo lgnęli dawni towarzysze. Celiński miał być dowodem, że Sojusz wydobywa się z postkomunizmu. W tle pojawiały się również osobiste ambicje Millera. Nie chciał być gorszy od Kwaśniewskiego, który obnosił się z przyjaźnią z Michnikiem. Zafundował więc sobie własnego solidarnościowego szlachcica.

Podobnie z Lepperem, który wziął Czarneckiego, aby choć trochę uwiarygodnić się w świecie tradycyjnej polityki. Nowy nabytek znał języki i miał dojścia.

W Platformie transfery były już fundamentem kadrowej polityki Tuska. Eliminował ze swego otoczenia dawnych wiarusów, którzy mogli zagrozić jego pozycji. A zarazem pilnował, aby partia nie stała się zbiorowością bezbarwnych potakiwaczy. Ściągał więc na listy rozbitków z nazwiskami ze wszystkich niemal stron. Mieli pokazywać, że Platforma jest jak Polska w pigułce. I że każdy, kto obawia się powrotu PiS do władzy, znajdzie tu swoje miejsce. Mając status rezydentów, nie byli za to w stanie zakorzenić się i zagrozić liderowi.

Kaczyńskiemu nie zależało na personalnym bogactwie, lecz na sianiu destrukcji w szeregach wroga. Transfer Gilowskiej miał zasadniczy cel: sprowokować rozłam w upokorzonej podwójną klęską wyborczą Platformie. Jan Rokita wspominał, że Gilowska osobiście przyszła do niego z ofertą pójścia w jej ślady. Ponoć mógł sobie wybrać dowolne stanowisko, choćby i premiera. Jedynie Pałac Prezydencki i fotel szefa partii na Nowogrodzkiej był poza zasięgiem… A gdy nie udało się skaperować krakowskiego polityka, w kolejnej kampanii zneutralizowano go poprzez przekabacenie na pisowską stronę małżonki Nelli.

Wciągnięty na listy PiS półtora roku temu dawny platformerski konserwatysta Jarosław Gowin też był przedmiotem wielomiesięcznej gry operacyjnej. Kaczyński obawiał się, że partyjka Gowina połączy siły z partyjką Zbigniewa Ziobry i wspólnie odbiorą mu część prawicowego elektoratu. Zablokował więc alians, a następnie każdemu z osobna podyktował warunki wejścia na listy PiS. Na tyle skutecznie, że Gowin – choć najwyraźniej uwierzył w zapowiadany pragmatyczny kurs Kaczyńskiego – dziś tylko werbalnie dystansuje się czasem wobec realizowanego projektu, który z jego poglądami nie ma wiele wspólnego.

Czy było warto?

Najbardziej bolały oskarżenia o zdradę – wspomina Andrzej Celiński (odszedł z SLD po pięciu latach). – Obcości w nowym środowisku nie obawiałem się. Prawdę mówiąc, miałem to w d... Choć Józef Oleksy z Danutą Waniek ostrzegali, że zostałem przez Millera zmanipulowany i niewiele wiem o tej partii. Odpyskowałem im: „Przegraliście z Leszkiem, a teraz plujecie”. Po roku wiedziałem, że mieli rację. Ale czy się zawiodłem? Jeśli już, to na samym sobie.

Michał Kamiński (rok temu wyrzucony z PO jako jeden z kontestatorów przywództwa Schetyny): – Wiedziałem, że wchodząc do PO, palę za sobą mosty. Chciałem je spalić. Sporo osób na prawicy radykalnie zmieniło do mnie swój stosunek. Ale jest i paru takich, z którymi nadal rozmawiam – choć dyskretnie. Czy było warto? Nie chcę sobie stawiać takiego pytania.

Ryszardowi Czarneckiemu romans z Lepperem uratował karierę. W odpowiedniej chwili wskoczył do PiS i dziś ma się w tej partii nieźle. Od 13 lat nieprzerwanie na brukselskim wikcie.

Nie może też narzekać Radosław Sikorski. Jako szef dyplomacji w gabinecie Tuska przeobraził się z polityka dobrze zapowiadającego się w gracza wagi europejskiej. Chyba nikomu innemu „zdrada” tak dobrze nie posłużyła. A że kariera Sikorskiego wyhamowała? O to może mieć żal wyłącznie do siebie.

Zytę Gilowską od polityki odwiodła choroba. Do końca życia wspierała jednak Kaczyńskiego, choć w krytyce Tuska zachowała umiar. Piętna na myśleniu PiS o ekonomii jednak nie wywarła – obecna doktryna Morawieckiego oznacza odwrót od liberalizmu.

Polityczne transfery budzą emocje, choć przeważnie uważamy je za patologię polskiego systemu. O jednoznaczne oceny byłoby jednak łatwiej, gdyby same partie potrafiły zachować względną stałość. Było wszak inaczej. AWS z dnia na dzień powstała i równie nagle się rozpadła. Jeszcze potężniejszy SLD latami potem gnił. PiS i PO, które od półtorej dekady nadają ton, są dziś w zupełnie innym miejscu niż w chwili startu. Jedyne, co się ostało, to ich utwardzony, wodzowski charakter, pozostawiający niewiele miejsca na różnorodność. Z tej perspektywy skłonność do przeskakiwania ponad barykadą staje się nawet zrozumiała.

Mimo wszystko casus Saryusza-Wolskiego jest wyjątkowy. Po raz pierwszy spektakularny transfer służy nie tylko temu, aby pognębić przeciwnika w kraju. PiS udało się wywołać awanturę na skalę europejską. I właśnie brukselskie zderzenie osobliwego polskiego standardu z ciągle jeszcze solidnym standardem europejskim uwypukliło tę naszą egzotykę.

Polityka 11.2017 (3102) z dnia 14.03.2017; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Transfery III RP"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną