Amerykanie nie powstrzymają Macierewicza. Ale sytuację w polskiej armii zauważają i dosadnie komentują
Ostatnia sytuacja, w której Amerykanie ostro i bezpośrednio próbowali interweniować w polskie sprawy obronne, zdarzyła się prawie pięć lat temu. Chodziło o plany reformy systemu kierowania i dowodzenia, które w ówczesnym kształcie miały likwidować Dowództwo Wojsk Specjalnych. Było to zaledwie cztery lata po podpisaniu strategicznego porozumienia z amerykańskim SOCOM (dowództwem operacji specjalnych), które nadało polskim specjalsom status najbliższych współpracowników sił specjalnych USA na świecie.
Porozumienie w krótkim czasie doprowadziło polskie siły specjalne do liderów w NATO. Planowane wówczas zmiany niepokoiły Amerykanów, że zbudowany z ich udziałem – i im potrzebny potencjał – zostanie zmarnowany.
Wtedy szef wojsk specjalnych USA adm. William „Harry” McRaven zdecydował się sformułować swoje zastrzeżenia w liście wysłanym do ówczesnego ministra Tomasza Siemoniaka, choć dyskusja z Amerykanami na ten temat trwała kilka miesięcy. Temat był podejmowany w czasie licznych w owym czasie wizyt dowódców amerykańskich sił specjalnych – i z Florydy, gdzie mieści się dowództwo centralne, i ze Stuttgartu, gdzie mieści się kwatera europejskiego dowództwa operacji specjalnych USA.
Polskie nowe siły specjalne to amerykańska inwestycja
Polski rząd wysłuchał argumentów i nieco zmienił koncepcję, rezygnując z podporządkowania jednostek specjalnych poszczególnym rodzajom wojsk i pozostawiając quasi-niezależne dowództwo wojsk specjalnych z siedzibą w Krakowie.
Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że chyba tylko osobowości adm. McRavena, jego europejskiego podwładnego gen.