Czy to znaczy, że lada moment zaczniemy kopać Wisłę, Odrę i inne większe rzeki? Po skutkach lex Szyszko trudno się dziwić obawom. Zwłaszcza że rząd PiS od dawna zapowiada zamiar wydania gigantycznych pieniędzy na regulację głównych polskich rzek. Prezydent argumentował, że transport wodny jest tańszy i bardziej ekologiczny. To ogólniki, które trudno traktować serio.
Gdy przechodzimy do konkretów dotyczących naszych rzek, to widać wielkie koszty finansowe, straty przyrodnicze i mizerne pożytki gospodarcze. Wisła czy Odra to nie Ren, którym płyną gigantyczne masy wody. Nie da się zrobić tak, że do Warszawy albo choćby do Bydgoszczy dotrą statki morskie – tak jak do Duisburga.
Mimo to nawet w Niemczech udział transportu rzecznego w ogólnym przewozie towarów powoli maleje. Ma to związek z rozwojem innych środków transportu, jak choćby tiry zdolne przewozić jednorazowo 60 ton. Przeładunek kontenera na barkę oznacza dodatkową pracę, czas i w konsekwencji koszty.
To ma sens, gdy wzdłuż rzek są liczne fabryki i można je zaopatrywać drogą wodną z pominięciem innych ogniw. Nad Wisłą takich fabryk nie ma. Zaś o losach Odry, rzeki granicznej, Polska nie jest władna decydować sama. Mamy umowę z Niemcami, że nie będziemy modernizować Odry. – Popisaliśmy ją w 2015 r. po 10 latach negocjacji – relacjonuje kpt. ż.w. Marek Błuś, ekspert do spraw żeglugi. – Niemcy wyłożyli rachunki biznesowe, że to się nie opłaca. Transport rzeczny jest historyczną niszą, funkcjonującą tam, gdzie wody jest dużo. Niszą, która nie ma przyszłości.