Miały być śmigłowce dla wojsk specjalnych. To kolejna niespełniona obietnica Macierewicza
Wiceminister obrony Bartosz Kownacki przyznał w odpowiedzi na poselskie zapytanie, że MON nie prowadzi rozmów o wypożyczeniu śmigłowców dla wojsk specjalnych. Może się okazać, że kilkukrotnie powtarzane zapowiedzi o udostępnieniu „dwóch maszyn do testów” będą warte tyle co opowieści o „sprzedaży Mistrali za dolara”.
Temat żyje swoim życiem od dobrych kilku miesięcy. Zaczęło się podczas gospodarskiej wizyty Antoniego Macierewicza w zakładach PZL-Mielec 10 października, niecały tydzień po anulowaniu trwającego kilka lat i wygranego przez francuskiego Caracala przetargu na 50 wielozadaniowych śmigłowców zbudowanych na wspólnej platformie. Wtedy, pewnie pod wpływem emocji związanych z wizytą w nowoczesnym zakładzie należącym do największego potentata zbrojeniowego na świecie – bo odrzucam inne domysły – minister zapowiedział rychłe rozpoczęcie rozmów o dostawie śmigłowców Black Hawk do ćwiczeń. Dzień później precyzował, że chodzi o dwie maszyny. Wydany kilka tygodni później oficjalny komunikat MON wyraźnie stwierdzał, że dostawa tych dwóch – szkoleniowych, jak je nazwano – ma być niezależna od rozpoczynanego postępowania w ramach pilnej potrzeby operacyjnej.
MON prowadzi negocjacje czy nie?
Od tych zapewnień mijały kolejne tygodnie, a dziennikarze zajmujący się tematem szybko dostrzegli, że nic się nie dzieje. Wody w usta nabrał potencjalny dostawca – kontrolowane przez Sikorsky Aircraft i Lockheed Martina zakłady PZL Mielec. Kierowane do tej olbrzymiej korporacji pytania pozostawały bez odpowiedzi, nieoficjalnie jej przedstawiciele rozkładali ręce: nie ma żadnych dokumentów, nic nie możemy powiedzieć. Wyczuwalna była wręcz irytacja na wywołane październikową wizytą wizerunkowe zamieszanie, na które poważna firma dbająca o reputację solidnego partnera i terminowego dostawcy w żadnym razie nie powinna była sobie pozwolić.