Jazda ze Shrekiem
Pierwszy batalion NATO dotarł do Orzysza. Opancerzonymi strykerami, w trudnych warunkach
– Jesteśmy w drodze szósty dzień – mówi mi wyraźnie zmęczony, choć od rana uśmiechnięty żołnierz zaraz po tym, jak wszedłem przez rampę do strykera 2. Dywizjonu 2. Regimentu kawalerii. Żołnierz ma niemieckobrzmiące nazwisko, ale przyjazną ksywkę Shrek i będzie moim bliskim, jak się okaże, towarzyszem przez następne kilka godzin. Szybko miałem się przekonać, że „szósty dzień w drodze” to coś jakby przekleństwo. Przychylność dowództwa 2. CAV umożliwiła mi bowiem uczestnictwo w ich konwoju do Orzysza od środka.
Małomówni, bo zmęczeni
Ale przynajmniej uprzedzali. – Wiesz, nasi chłopcy mają już trochę dosyć mediów, jadą tak długo, ale powiedziałam im, że nas znasz i będzie OK – ostrzegała przesympatyczna oficer prasowa, studząc mój entuzjazm przed przejażdżką strykerem w czasie historycznego, bo pierwszego takiego rodzaju przejazdu amerykańskiego oddziału do Polski. To nie są ćwiczenia. To misja bojowa. Operacja. – Najdłuższa, na jakiej byłem – zwierza się Shrek, zanim zapadnie w sen. To jego sposób na przetrwanie kolejnego wielogodzinnego przejazdu w zamkniętej puszce. Inni nawet nie otwierają ust. Gestami sygnalizują tylko, że jest OK.
Jechali naprawdę długo. Sześć dni w drodze liczyła krótsza z dwóch tras sojuszniczego batalionu, wiodąca przez Niemcy i Polskę. Ci, którzy jechali przez Czechy, spędzili w strykerach siedem dni. To wyczyn sam w sobie. Po godzinie na twardym siodełku zaczyna się myśleć wyłącznie o tym, jak przetrwać kolejne 15 minut do zmiany pozycji. Wóz nie jest ciasny, ale wyładowany bagażem osobistym i służbowym. W każdej wolnej przestrzeni worki, plecaki, torby, butelki z wodą i zimną kawą, broń – bez magazynków.