Sprzyjający grunt przygotowały zresztą sondaże z ostatnich dwóch tygodni, które – konsumując kryzys Nowoczesnej i brukselską kompromitację PiS – odnowiły bipolarny kształt sceny politycznej, na której karty rozdają dwaj odwieczni rywale.
Wchodzący dziś na trybunę sejmową Schetyna był więc wiarygodny w roli głównego oponenta obozu rządzącego. I już sam porządek debaty, której głównymi punktami były następujące po sobie wystąpienia przywódców PO i PiS, utrwaliły ten stan rzeczy. Największą ofiarą okazał się tu zdegradowany do roli statysty Ryszard Petru, który nawet nie podjął bezpośredniej próby podważenia hegemonicznej pozycji Schetyny po stronie antypisowskiej.
PO i PiS rozpoczęły sondażowy wyścig
Jeśli jednak za wnioskiem o wotum nieufności stała poważniejsza ambicja wykreowania Schetyny jako polityka, który już dziś osiągnął gotowość do objęcia władzy nad krajem, to efekt jest problematyczny. W wartkim, choć ciut przydługim i nieco chaotycznym, wystąpieniu lider PO zawarł całościową diagnozę skutków rządów PiS, pod którą pewnie podpisze się spora część społeczeństwa.
Za celną diagnozą powinna jednak pójść wiarygodna alternatywa. Z tym było gorzej. Schetyna popadał w sprzeczności, krytykując w pierwszej części oracji zadłużanie państwa przez PiS i obiecując później 500+ na każde dziecko. Brnięcie w nieopacznie kiedyś rzucone hasło, którego zapewne nie da się zrealizować, kiedyś odbije się Platformie czkawką, a i dziś stawia pod znakiem zapytania powagę odpowiedzialności tej formacji.
Trudno też brać serio zapowiedź „restytucji” porządku konstytucyjnego, którą po odzyskaniu w przyszłości władzy – jak mówił Schetyna – Platforma zamierza przeprowadzić jednym aktem prawnym.