Macierewicz znów zagrał Kaczyńskiemu na nosie. Misiewicz miał zniknąć, ale wraca
MON udowadnia w ten sposób, że nie podlega żadnej politycznej kontroli i został de facto wyłączony z rządu. To groźny sygnał, bo nie tylko odpowiada za bezpieczeństwo kraju, ale dysponuje jedną dziesiątą wydatków budżetu państwa.
Miało być na śmiesznie, ale chyba nie będzie. Kierując Bartłomieja Misiewicza do pracy przy zarządzie PGZ, resort obrony narodowej wysyła sygnał, który powinien w najwyższym stopniu niepokoić: robimy, co chcemy. I nawet głosy trzech teoretycznie ważniejszych od Antoniego Macierewicza osób w partii i państwie: prezydenta Andrzeja Dudy, premier Beaty Szydło i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, nie mają żadnego znaczenia.
„To jest niepoważna sytuacja, gdy ktoś, kto ma dostęp do informacji o bezpieczeństwie, do dokumentów, chodzi po dyskotekach i pije piwo. Misiewicz powinien najpierw do pewnych spraw dojrzeć” – mówił w połowie marca prezydent, po raz pierwszy tak ostro formułując opinię o ulubionym współpracowniku Macierewicza.
Wtedy zresztą wydawało się, że Andrzej Duda ma więcej zastrzeżeń do ministra niż tylko sprawy kadrowe. Ale na spotkaniu w cztery oczy usłyszał uspokajający komunikat, zapewne też o nieodzowności Misiewicza w strukturach bezpieczeństwa państwa.
Zniknięcia i powroty Bartłomieja Misiewicza
„Antoni Macierewicz wyciągnął konsekwencje w stosunku do pana Misiewicza i