Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Rząd kupuje wojskową stocznię i topi flotę nawodną

Na przykładzie Stoczni Marynarki Wojennej widać, że dobre chęci to jedno, a realia to drugie. Na przykładzie Stoczni Marynarki Wojennej widać, że dobre chęci to jedno, a realia to drugie. Nikodem Nijaki / Wikipedia
Kiedy rząd chwali się kupnem upadającej Stoczni Marynarki Wojennej, trzeba przypomnieć, że to kolejny projekt zbrojeniowy PiS, któremu bliżej do mrzonek niż rzeczywistości.

Partia rządząca ze stoczni uczyniła symbol przemysłowego patriotyzmu. Na przykładzie Stoczni Marynarki Wojennej widać jednak, że dobre chęci to jedno, a realia to drugie.

Z kilkumiesięcznym poślizgiem, ale wreszcie się udało: państwowy gigant zbrojeniowy PGZ przejmie Stocznię Marynarki Wojennej w Gdyni. To kolejny rozdział epopei polityczno-zbrojeniowo-przemysłowej, której tylko jednym z symboli jest, budowany najdłużej w historii Polski, okręt wojenny Ślązak. O ironio, mimo rzekomego uratowania stoczni może to być ostatni okręt nawodny, który tam powstanie. Bo kiedy rząd chwali się kupnem przez PGZ upadającej Stoczni Marynarki Wojennej, trzeba przypomnieć, że zabrał jej kilkumiliardowej wartości kontrakty.

Położony na oksywskim brzegu gdyńskiego portu zakład to kawał historii – zarówno Marynarki Wojennej RP, z której główną bazą jest przez płot, jak i przemysłu stoczniowego. Opisanie każdego zakrętu historii stoczni jest tu niewykonalne. Trzeba jednak zaznaczyć punkty zwrotne, rzutujące na jej obecny stan.

W 2001 r. rząd Leszka Millera, który jako pierwszy wdrożył ambitny program zbrojeń, chciał w gdyńskiej stoczni wybudować siedem nowoczesnych korwet. Kupił licencję z Niemiec – od znanego producenta okrętów Blohm&Voss (obecnie Thyssen Krupp Marine Systems). Program był tyleż ambitny, co dramatycznie niedoszacowany pod względem kosztów – na wszystkie okręty zamierzano wydać pół miliarda złotych.

Reklama