Autor polemizuje z komentarzem Krzysztofa Burnetki na temat obrad młodzieży, które tradycyjnie odbyły się w Sejmie 1 czerwca.
U niektórych komentatorów tegoroczny Sejm Dzieci i Młodzieży budził przerażenie pomieszane ze smutkiem i zdumieniem. Dlaczego głos młodych był tak płaski i tak wulgarny? – dopytywali. Czuję się wezwany do tablicy. Podejmę się odpowiedzi na te wątpliwości, bo jako świeży absolwent liceum mam chyba jeszcze prawo do opowiedzenia czegoś o młodzieży.
Dodam, że sam żyłem przez ostatnie lata mojej szkolnej kariery w bańce, mając wokół siebie ponadprzeciętnie dużo mądrych ludzi. Razi mnie więc równie mocno, co na przykład Krzysztofa Burnetkę, bezwstydność wygłaszania retorycznie gorących, a intelektualnie letnich poglądów.
Nie pojawiają się u mnie jednak emocje tak silne co u wielu odbiorców informacji o polityce. Ustatkowany pracownik fabryki obrusza się, że nieznana mu matka utopiła swoje dzieci, a ustatkowany reprezentant klasy średniej obrusza się na polityków za ich hańbiące wypowiedzi. Ja jeszcze ustatkowany nie jestem, dlatego łatwiej mi się nie zamartwiać.
1.
Ale do rzeczy. Radykalnie robi się już w gimnazjum. Kora przedczołowa jest jeszcze na tyle nierozwinięta, że nie tylko nie potrafi poddać poglądów pod ostrzał racjonalnej krytyki (dyskusyjne, czy w wieku dorosłym jest lepiej), ale do tego pozwala uczniowi bez strachu takie poglądy rozpowszechniać. To paranaukowe wyjaśnienie można zastąpić jeszcze innym – nosicielom brawurowych opinii w wieku lat nastu nie grozi utrata pracy, strategicznych przyjaźni i reputacji. Żadnego z tych trzech zwyczajnie jeszcze nie mają.
Dochodzi do tego najwyraźniej zgubny w skutkach obowiązek uczęszczania do szkoły. To w szkole bowiem, szczególnie na lekcjach z nauczycielami, których da się łatwo zagadać, poglądy wszelakie wrzucane są na 40-osobowe poletko eksperymentalne. Z programów publicystycznych wiemy, że gdy ścierają się przeciwieństwa, robi się ciekawie. Im spięcie większe, tym każdy bardziej okopuje się na swojej pozycji. Czasami nauczyciel rzuci jakieś wyzwanie radykałom; czasami to nauczyciel jest najbardziej radykalny w całym stadzie; a i tak zwykle ze strony nauczyciela brak jakiejkolwiek reakcji, woli być neutralny.
Są jeszcze garnitury. Adepci polityki – to moja luźna obserwacja – w szkole noszą się na co dzień władczo. Nawiasem mówiąc, kiedy byłem na stypendium w brytyjskiej szkole, całe dwa lata przechodziłem w garniturze (nie z wyboru) i czułem się w nim paradoksalnie mniej pewnie. Garnitury nie dają ludziom pewności siebie dlatego, że prostują kręgosłupy, tylko dlatego, że są symbolem przynależności do grupy osób decyzyjnych. W garnitur ubiera się ktoś, kto ma wpływ. Z drugiej jednak strony jest to objaw podporządkowania, zlania się z bardzo specyficzną elitą. Dlatego dla mnie garnitur zawsze był ciut niekomfortowy. W takim ujęciu znamienna wypowiedź z Sejmu Dzieci i Młodzieży, że „PiS i PO to jedno”, nie jest taka bezpodstawna, wszak wszyscy jak leci ubierają się podobnie…
Tu już śmieję się oczywiście w żywe oczy, nie mogę przecież mieć za złe rówieśnikom, że wcale nie są antysystemowi i ubrali się na galowo do Sejmu. Żart tak został pomyślany, by poprowadzić do tezy większego kalibru: nie jest wielką tajemnicą, że samorządy szkolne bądź młodzieżowe rady nie mają zwykle wpływu na faktyczne procesy decyzyjne. I to niezależnie od zawirowań na szczytach (prawdziwej) władzy w stolicy. Co rekompensuje deficyt skuteczności? O garniturach właśnie była mowa, a o sławie najlepiej mówią wystąpienia młodzieży 1 czerwca.
Przyjemnie przekłuwa się balon nadmuchany przez utyskujących na młodzież. Gdybym na tym jednak poprzestał, można by mi słusznie zarzucić, że sprawę posiedzenia 1 czerwca bagatelizuję. A ja wolny od pokus wcale nie jestem i też chciałbym postawić diagnozę o kondycji mojego pokolenia, inaczej tylko rozkładając akcenty.
2.
Zamaszystym łukiem kreślę więc. Jeden: wystąpienia w sejmach młodzieżowych są z reguły komiczne, bo starsi uczniowie są już na tym etapie, że posługują się podobnymi konstruktami co dorośli, a jeszcze nie potrafią dobrze udawać. Oglądając to, czujemy się dziwacznie, bowiem możliwe, że młodzież nie zdaje sobie sprawy, że jest sztuczna do bólu i nie wie, według jakiej gra konwencji.
Pamiętajmy jednak, że nawet mniej rozgarnięty uczestnik zabawy ma świadomość, że to tylko symulacja, nie dzieje się naprawdę i nie ma dużego wpływu na nic. Jeśli widzieliśmy więc feralnego 1 czerwca zapis ze stanu mentalnego młodego pokolenia, to tylko paradokumentalny.
Dwa: po 1 czerwca wiemy, jak mógłby wyglądać tegoroczny festiwal opolski, gdyby miasto nie wypowiedziało umowy Telewizji Polskiej. W Sejmie kwiat młodzieży nie reprezentował całej młodzieży. Co nie znaczy, że w poprzednich latach było znacznie lepiej. Dużo młodzieży (w tym ja) w politykę młodzieżową się po prostu nie angażowało. Nie nasza koteria, nie każdemu dobrze w garniturze. Ostentacyjnie tego sprzeciwu jednak nie artykułowaliśmy, bo ranga wydarzenia na Wiejskiej jest niepomiernie mniejsza niż wydarzenia w Opolu, szkoda sił.
Trzy: starsze pokolenie krańcowo wyczerpane pracą na budowie zwanej Polską ma prawo dopytywać: skoro tyle osób nie angażuje się w Sejm, to w co się angażują? Ja na przykład swoje liceum spędziłem i swoje studia spędzę na tym, by nauczyć się formułować własne wypowiedzi. Tyle mi wystarczy. Jeśli zgodnie z przykazaniami klasyków myśli demokratycznej zwierzęta polityczne tym różnią się od zwierząt, że potrafią myśleć za siebie i znajduje to odzwierciedlenie w ich wyborach politycznych, sądzę, że dokonałem słusznego wyboru. Za to ci, którzy angażowali się w Sejm w pierwszy dzień czerwca, zostali środkiem do celu rządzących. Powiedzmy to wprost: mieli osłabić morale budowniczych III RP. Udało się, teraz właśnie budowniczy narzekają na utratę tradycyjnego ducha liberalnego w pokoleniu Z.
Na marginesie: czy ktoś wpadł już na pomysł, by zdelegalizować partyjne młodzieżówki i wygaszać samorządy uczniowskie? Te organy przez swoją fasadowość kanalizują młodzieńczą werwę, osłabiają dążenia młodych do podmiotowości. Zamiast tego lepiej organizować grupy, które będą próbowały zająć się wdrożeniem jakiejś konkretnej, nawet drobnej zmiany.
Żeby nie być gołosłownym, przytoczę jedną głośną ostatnio historię. Tymon Radzik jako osoba niepełnoletnia miał problemy z uzyskiwaniem informacji urzędowych i publicznych. Składał więc skargi, zażalenia, również pozew do sądu. Był w swoim działaniu na tyle skuteczny, że zdobył poparcie rzecznika praw dziecka i rzecznika praw obywatelskich oraz został doradcą minister cyfryzacji. Nie chcę konfrontować Tymona z młodzieżowymi politykami, nie o to tu chodzi. Warto po prostu czasem pokazać, że można inaczej.
Jeśli za to chcemy mimo wszystko kultywować tradycję posiedzeń pierwszoczerwcowych, możemy zaproponować, by młodzież przychodziła co roku do Sejmu na dyskusje nieprzyzwoicie niepolityczne. Który zmysł jest ważniejszy – wzrok czy słuch? Albo żeby uniknąć niepotrzebnego wartościowania, rzucajmy pytania nieproszące o postawienie się po jednej stronie konfliktu. Na przykład: jak będzie wyglądało typowe miasto, gdy będziecie przechodzili na emeryturę? Tu może wkraść się parę wątków politycznych, ale mowa będzie o przyszłości, a ta jest niedoreprezentowana w bieżącym dyskursie.
Skoro i tak młodzież na politykę nie ma wpływu, to niech chociaż uczy się tworzyć oryginalne myśli. Bez tematów politycznych nie wpadnie się w pułapkę powtarzania zasłyszanych w telewizji czy przy niedzielnym obiedzie opinii.
Bo to był chyba największy problem Sejmu Dzieci i Młodzieży – przez czasem nienawistną retorykę przezierały ogromna apatia i brak oryginalności. Od nowego pokolenia nie usłyszeliśmy nic ponad to, co usłyszeć da się codziennie, trzydzieści minut po dziewiętnastej.