Boże Ciało jest świętem mającym łączyć wiernych w podzięce za dar Eucharystii. Ma być publicznym, radosnym wyznaniem wiary katolickiej. Pamiętam jednak słowa, jakie podczas uroczystości Bożego Ciała wypowiedział jeden z najważniejszych hierarchów polskiego Kościoła abp Sławoj Leszek Głódź: „Kościół w naszej ojczyźnie staje się znowu znakiem sprzeciwu, niechęci, agresji, krytyki – nie tylko ze strony grup ateistów i antyklerykałów czy ze strony politycznych przebierańców, którzy na nihilizmie i agresji wobec Kościoła budują swój nowy świat”. Dostojnik przeciwstawił procesje Bożego Ciała paradom równości: „Ilu poszło inną drogą i z inną procesją, z innym marszem niewiary, bez Boga i nadziei na szczęście wieczne? Mamy za sobą okupację niemiecką i sowiecką, i komunistyczne zniewolenie. To w naszym trwaniu przy Chrystusie jest Polska!”.
Kazanie abp. Głódzia dobrze streszcza narrację dominującą dziś w Kościele: jesteśmy krytykowani, więc mamy rację, a Polska albo będzie katolicka, albo jej nie będzie. W ciągu ostatnich kilku lat Kościół coraz wyraźniej wpisywał się w polski konflikt polityczny, zdecydowanie po stronie prawicy pisowskiej. Agresywne polityczne kazania można było usłyszeć i w katedrach, i w zwykłych kościołach osiedlowych czy wiejskich. Tak jakby episkopat i znaczna część duchowieństwa wreszcie strząsnęła z siebie krępującą „poprawność”, narzuconą przez św. Jana Pawła II, który promując dialog i miłosierdzie, był „za dobry” wobec bezbożnego Zachodu, wyrozumiały dla innowierców, zanadto ekumeniczny wobec islamu. Teraz Kościół uwalnia się od tamtego watykańskiego dziedzictwa.
Dwa nurty
Od lat postępują w polskim katolicyzmie dwa procesy: prawicowe upartyjnianie oraz izolowanie się od Kościoła powszechnego.