Kto liczył na to, że dowie się czegoś nowego od Marcina P., założyciela i prezesa Amber Gold, o kulisach jej powstania i działalności, ten się srodze zawiódł. Zawiedli się też ci, którzy liczyli, że choćby dla jakichś własnych korzyści zechce pogrążyć Donalda Tuska. Nic z tych rzeczy się nie zdarzyło, żadnych sensacji nie było.
Wręcz przeciwnie – usłyszeliśmy, że w politykę mieszać się nie chciał, nawet nie był zadowolony, że syn ówczesnego premiera chce u niego pracować. To nawet zrozumiałe z dzisiejszego punktu widzenia: mógł się obawiać, że choćby z tego tytułu zainteresują się nim służby.
Co się stało z pieniędzmi z Amber Gold?
Marcin P., tak jak w sądzie na swoim procesie, który się toczy w Gdańsku, tak przed komisją śledczą odmawiał składania wyjaśnień. Przy pytaniach na przykład o to, skąd pomysł założenia takiej firmy, skąd pieniądze na jej rozkręcenie, zasłaniał się tym, że toczy się proces. A przecież sam ten fakt w niczym go nie ogranicza.
Gdyby chciał coś wyjaśnić – np. ludziom, którzy stracili w Amber Gold swoje pieniądze – mógłby wytłumaczyć, co się z nimi stało i dlaczego zniknęły. I mógłby to robić długo, jakby tylko chciał. Ale widać nie chce. Taką ma taktykę obrony. Mówił: „Proszę nie nazywać tego piramidą finansową. Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł”.