Minister środowiska Jan Szyszko wydał rozporządzenie w sprawie opłat za usunięcie drzew i krzewów. I choć nikt nie posądziłby ministra o specjalny sentyment do zieleni, a miłośnicy przyrody już dawno przywykli do najczarniejszych scenariuszy, to zaproponowane przez resort stawki wpędzają w zupełnie nowy wymiar rozpaczy.
Jeszcze w 2015 r. osoba, która zdecydowałaby się skierować piłę w stronę brzozy brodawkowatej o obwodzie około 150 cm, musiałaby zapłacić na rzecz gminy, w której mieszka, 20 tys. 884 zł i 65 gr. Na ile życie 70-letniego drzewa (bo dopiero brzozy w tym wieku mają tak potężny pień) wycenił obecny minister środowiska? Z opublikowanego w Dzienniku Ustaw rozporządzenia wynika, że od 17 lipca tego roku za taką operację trzeba będzie zapłacić jedynie 3750 zł.
To oczywisty skandal, a brzoza nie jest nawet jednym z drzew, których wartość (wraz z wejściem w życie rozporządzenia) spadnie najmocniej. Jeszcze dwa lata temu wycięcie platana klonolistnego kosztowało 50 804 70 zł. Od lipca już tylko 2250 zł. Za takiej samej wielkości buk minister policzy nam nieco ponad 8 tys., podczas gdy jeszcze niedawno musielibyśmy zapłacić 50 tys. 804 zł. Do tego dochodzą liczne zwolnienia z ustawy, które w praktyce oznaczają, że i tak niewielkie opłaty poniosą tylko i wyłącznie inwestorzy. Cała reszta będzie mogła swobodnie wycinać zieleń, bez poniesienia najmniejszych kosztów.