Gdy jest kłopot, władza w Polsce sięga po kartę antyniemiecką. To zawsze działa na znaczną część polskiego społeczeństwa. Działało w PRL i działa w III RP. Tak przynajmniej sądzą politycy pisowscy, bo wśród obecnych partii parlamentarnych tylko oni grają tą kartą, by odwrócić uwagę od czegoś innego, wysłać patriotyczny po swojemu komunikat do żelaznego elektoratu lub do Berlina i pośrednio do Brukseli Tuska.
W ostatnim czasie kartą antyniemiecką zagrali prezes Kaczyński i ministrowie Macierewicz i Kownacki. W maju pisowski poseł Mularczyk poprosił sejmowe biuro prawne o analizę, czy i w jakim trybie Polska miałaby podstawy wystąpić o reparacje wojenne od Niemiec. Minister Macierewicz już oświadczył, że z pewnością tak.
Na początku lipca w tym samym tonie wypowiedział się poseł Kaczyński. Wyjątkowo agresywna wypowiedź ministra Kownackiego o tym, że dzieci i wnuki niemieckich faszystów nie mają prawa pouczać Polaków o demokracji, też nawiązuje do słów Kaczyńskiego z lipca.
Co za tym stoi?
Co za tym stoi? Prócz bezsilności na pewno frustracja wynikająca z zainteresowania mediów niemieckich informacjami z Polski o znajomościach Macierewicza i Kownackiego z Rosjanami i ich współpracownikami w Polsce. Mentalność spiskowa podpowiada obu pisowskim dygnitarzom, że to właśnie Kreml chce przy pomocy mediów ich skompromitować, bo skutecznie bronią polskiej niepodległości w przymierzu z Waszyngtonem.
W obozie pisowskim niechęć do Niemiec Angeli Merkel jest stałym fragmentem gry politycznej. Szef Rady Europejskiej w propagandzie pisowskiej jest posłusznym wykonawcą polityki niemieckiej wobec Europy i Polski. A same Niemcy są przedstawiane jako zagrożenie dla naszych interesów.
Choćby w kontekście pisowskich deform państwa i prawa, od których Berlin i Bruksela starają się odwieść obecne władze w związku z ich charakterem, godzącym w wartości europejskie i europejskie bezpieczeństwo.