Zorganizowany przez młodych ludzi łańcuch światła pod Sądem Najwyższym stał się symbolem lipcowej fali protestów. Sukces kilkorga aktywistów z fundacji Akcja Demokracja przypieczętowały w ubiegłym tygodniu „Wiadomości TVP”, poświęcając im insynuacyjny materiał z kultowymi strzałkami. Doniesienia o finansowych transferach z zagranicznych źródeł mogą jednak narobić zamętu nie tylko w głowach tych odbiorców, których hasło „Soros” kieruje ku wyższym stanom świadomości. Bo jak to się właściwie stało, że niewielkiej i szerzej dotąd nieznanej organizacji udało się zmobilizować tak wielu obywateli dotąd opornych na perswazje bardziej doświadczonych wodzirejów?
Akcja Demokracja natychmiast opublikowała na swej stronie sprawozdania finansowe z działalności. Sensacji nie było. Połowa wpływów pochodziła od poważnych europejskich fundacji zajmujących się finansowaniem działalności ekologicznej. Blisko jedna trzecia – z bieżących wpłat od obywateli.
– Oni wiedzą, jak się poruszać w trzecim sektorze, skąd brać pieniądze, jak załatwiać szkolenia. Funkcjonują w obiegu międzynarodowym, nowe technologie mają w jednym palcu. Tyle że nie organizowali dotąd masowych akcji. Stąd zaskoczenie w środowisku – słyszymy od doświadczonego warszawskiego aktywisty.
Przebieg otwartego spotkania w Domu Jabłkowskich w centrum stolicy, wedle założeń gospodarzy z Akcji Demokracja, służącego podtrzymaniu uwolnionej protestami energii społecznej, potwierdza te opinie. Żadnej improwizacji, proste i zrozumiałe komunikaty, klarowny podział zadań pomiędzy wszystkich członków kolektywu. Momentami brakuje wręcz tlenu w aranżacji nazbyt profesjonalnej prezentacji. Zwłaszcza że organizatorzy równolegle transmitują ją w internecie i można odnieść wrażenie, że audytorium z onlajnu bardziej ich angażuje.