Joanna Podgórska: – Coraz częściej słyszy się porównania dzisiejszej Polski do epoki PRL. Przesada, czy władza rzeczywiście sięga po stare klisze?
Marcin Zaremba: – Karol Marks napisał, że jeśli historia się powtarza, to jako farsa. Wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów często budzą śmiech, inspirują memy. Ale sprawa jest bardziej złożona. Jedną z cech charakterystycznych systemów biurokratycznych, także komunizmu, była tajność i poufność. Każde posiedzenie Biura Politycznego czy Rady Miejskiej było poufne; nic nie mogło się wydostać na zewnątrz. Tajność była fetyszem i to wróciło. Nie bardzo wiemy, co robią tacy ministrowie, jak Mariusz Kamiński czy Mariusz Błaszczak. Nie udzielają wywiadów, a jeśli już, to tylko w Radiu Maryja.
Są dwie interpretacje. Albo chodzi o to, by nas stale zaskakiwać, czyli rządzić poprzez niepokój, co władza może jeszcze zrobić. Na przykład przegłosuje nocą jakąś ustawę. Niby jacyś posłowie ją podpisali, ale nikt jej nie czytał. Nie wiadomo, kto ją stworzył. Tak było z podwyżkami w PRL. Spiker „Dziennika” mętnym głosem wyczytywał o 19.30, że od następnego dnia zdrożeją masło i cukier, a ludzie byli zaskoczeni. Ale jest też druga interpretacja – że rządzi nami ekipa, która ma problemy komunikacyjne; że to po prostu nie są lotni ludzie. Gdy popatrzymy na marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego czy Mariusza Błaszczaka, to oni posługują się jakimś zadziwiającym kodem. Opisują rzeczywistość poprzez hasła, nie potrafią jej zdefiniować, nie używają logicznych, racjonalnych elementów, stosują epitety w opisywaniu przeciwników. Mają problemy ze sformułowaniem, o co im chodzi.
Nowomowa?
Tak. Pierwsza interpretacja jest zatem taka, że mamy do czynienia z rządzeniem przez tajność, skryte działania, magię służb, które czuwają, by obywatele mogli spać spokojnie i się nie wtrącali.