Gdy obóz rządzący gotował się po zawetowaniu sądowych ustaw, jeden z jego intelektualnych autorytetów Andrzej Nowak pochwalił decyzję prezydenta. Uznał za rozumne wyciszenie konfliktu w okresie, gdy Komisja Europejska podtrzymała procedurę badania praworządności, a Rosja pogroziła sankcjami za usuwanie pomników żołnierzy radzieckich. Jednoczesne roszczenia ze Wschodu i Zachodu musiały się wydać historykowi na tyle niepokojące, iż użył argumentów w polskiej debacie rozstrzygających. Przypomniał, „jak łatwo niepodległość utracić i jak ciężko, krwawo trzeba było o nią walczyć. I jak mądrze trzeba ją budować – zwłaszcza w polskim położeniu geopolitycznym”.
Lecz wszystko na nic. Nie upłynęło wiele wody w Wiśle, a propaganda nakręciła księżycową kampanię o bilionowe reparacje wojenne od Niemiec. W ubiegłym tygodniu premier Szydło podtrzymała roszczenia – tłumacząc, że to nic takiego, po prostu upominamy się „o to, co się Polsce należy”. Wygląda na to, że szefowa polskiego rządu jest na bakier z historią własnego kraju, któremu moralne egzaltacje nieraz już myliły się z siłą polityczną. Choć przecież ten, kto dyktuje argumenty pani premier, akurat na brak świadomości historycznej kiedyś nie cierpiał. Jakież to więc zaślepienie nim zawładnęło?
Jakby tego było mało, pisowscy harcownicy zaatakowali jeszcze z drugiej flanki, domagając się odszkodowań od Rosji. Beztroska zabawa w mocarstwowość trwa więc w najlepsze. Tylko czekać, jak dumna i suwerenna Polska wystąpi o zwrot Wilna i Lwowa, o których polskości w nowych wzorach paszportowych przypomniało MSZ. Wstaliśmy z kolan, więc harcujemy.
Gdzie się podział Putin?
A że harce na geopolitycznej szachownicy odbywać się muszą akurat w obliczu zagrożenia konfliktem nuklearnym, z udziałem nie do końca dziś stabilnego gwaranta naszego bezpieczeństwa oraz zbliżających się rosyjskich manewrów tuż u polskich granic, największych od zakończenia zimnej wojny?