Aby nie wypaść za burtę, w interesie Polski leży uczestnictwo w tych projektach od narodzin. Jednak polska polityka podróżuje po innej trajektorii, wyznaczanej przez późny sarmatyzm, resentyment i tradycyjne złudzenia. Bo czemu ma służyć polityka zagraniczna? Chyba nie polega na wykrzykiwaniu swego często słusznego poczucia krzywdy albo demonstrowaniu, że w ogóle istniejemy jako państwo. W polityce wchodzimy w porozumienia nie tylko z odwiecznymi przyjaciółmi, ale przede wszystkim rozmawiamy z rywalami, a nawet z obecnymi czy dawnymi wrogami. Celem polityki nie jest wszczynanie awantur, ale osiąganie korzyści, które wzmagają bezpieczeństwo i dobrobyt obywateli i podwyższają rangę kraju na arenie międzynarodowej. Jeśli jednak mielibyśmy zamiar realizować politykę przez konflikt, to trzeba wykazać, że będzie ona skuteczniejsza od polityki współpracy.
Mamy mnóstwo przykładów polityki poprzez konflikt: jakiś kraj robi coś, co budzi oburzenie społeczności międzynarodowej, ale uzyskuje konkretną przewagę. Albo wręcz wywołuje niesprawiedliwą wojnę – ale ją wygrywa. Na pewno nie jest polityką zagraniczną wdawanie się w awantury, które mają demonstrować własnej bazie politycznej tzw. podmiotowość, choć nikt jej nie kwestionuje. Przecież, gdy Donald Tusk negocjował wieloletni budżet europejski czy kiedy Lech Kaczyński negocjował traktat lizboński, to nikt nie kwestionował tego, że Polska samodzielnie określa swoje stanowisko, na dobre czy na złe. Nie warto więc wywoływać awantury o to, co mamy. Bo uprawianie publicystyki wobec partnerów zagranicznych to nie polityka zagraniczna, lecz wewnętrzna.
Chwyt z reparacjami
Do stosunków z Niemcami PiS znów wprowadza żądanie reparacji wojennych. Przypominam sobie dość błyskotliwe stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego sprzed dekady (w przedmiocie restytucji mienia u nas, w Polsce).