Właśnie mija pierwsza rocznica złożonej poprzez tygodnik „wSieci” (obecnie bez „w”) zapowiedzi ministra Antoniego Macierewicza o budowie polsko-ukraińskiego śmigłowca na potrzeby Europy Środkowej. Ta deklaracja kończyła festiwal obietnic składanych jedna po drugiej, by zatrzeć fatalne wrażenie po zerwaniu przygotowywanego i prowadzonego latami „dużego” przetargu śmigłowcowego. Podobnie jak inne – o zakupie w ciągu dwóch lat ponad 20 Black Hawków z Mielca – zostanie pomnikiem rozdętych do absurdu ambicji ministra, których nikt najwyraźniej nie umie powściągnąć. Może poza rzeczywistością, która za nic ma pustosłowie i propagandę.
Śmigłowce to bodaj najgłośniejsza, ale niejedyna z niezrealizowanych obietnic zakupowych MON pod kierownictwem Antoniego Macierewicza. On sam i jego współpracownicy składali ich tuziny, publicznie, ale też w rozmowach z potencjalnymi dostawcami. Dwulecie rządu to dobra okazja do bilansu i prognozy, co mimo trudności w tej kadencji może się udać, a co pozostanie w sferze zapowiedzi. Zestawienie, co z góry zaznaczam, nie będzie kompletne.
Śmigłowce i statki muszą poczekać
Dla porządku trzeba przypomnieć, że po złożeniu iluś obietnic w sprawie śmigłowców i podaniu iluś terminów MON wszczął formalne postępowanie na dostawę ośmiu maszyn dla sił specjalnych i ośmiu dla marynarki wojennej dopiero w lutym. Po otrzymaniu i analizie trzech ofert wstępnych o ostateczne – i to tylko na mniej skomplikowane helikoptery dla specjalsów – poproszono we wrześniu, z terminem złożenia w ostatnich dniach grudnia. Jak już opisywałem, przy najszybszym możliwym tempie umowy można się spodziewać w drugiej połowie przyszłego roku.
Marynarze poczekają dłużej, a żeby nie czekać bezczynnie, wysłali do remontu i wydłużenia tzw. resursu pierwszy z dwóch poradzieckich Mi-14. Latający zabytek będzie atrakcją nad polskim morzem przynajmniej cztery lata dłużej, niż miał być. Choć trzeba powiedzieć, że Inspektorat Uzbrojenia właśnie wziął się za wstępny etap zamawiania maszyn morskich. Tu ma tylko dwie oferty – w zeszłym tygodniu rozmawiał z Airbusem, w tym z PZL-Świdnik. Ale z racji na łączenie dwóch funkcji – poszukiwawczo-ratowniczej i zwalczania okrętów podwodnych i wyższe wymagania stawiane operacjom nad morzem – te negocjacje będą dłuższe. Umów w przyszłym roku oczekiwać można, choć pewności, czy należy, nie ma.
Gen bryg. Adam Duda, były szef Inspektoratu, który odszedł z wojska, uznając, że nie jest w stanie wypełnić ambicji nowego ministra, ocenia w raporcie fundacji Stratpoints: „Realizacja tego programu nie umożliwi wyposażenia SZ RP w nowe typy śmigłowców (...) przed rokiem 2022”. Caracale miały być dostarczane od 2017 r.
Na Patrioty MON też jeszcze poczeka
Zderzenie ambicji z procedurami i specyficznym zbrojeniowym rynkiem spotkało nie tylko śmigłowce. W sprawie najważniejszego dla Polski systemu uzbrojenia Antoni Macierewicz przeszedł ewolucję godną miana najbardziej elastycznego polityka w kraju. Do resortu wszedł jako krytyk pozyskania systemu antyrakietowego Patriot, czemu dał wyraz w czasie posiedzenia sejmowej komisji obrony w listopadzie po objęciu urzędu. „Cena jest nieporównywalnie wyższa. Możliwość dostarczenia produktu jest nieporównywalnie dłuższa, a warunki przejściowe realizacji w ogóle nie są znane stronie, która miałaby to realizować. Krótko mówiąc, ten kontrakt w istocie nie istnieje” – grzmiał Macierewicz, ale gdy wziął sprawy w swoje ręce, przybrały zupełnie inny obrót. Niecałe 12 miesięcy później, na początku września 2016 r., ogłosił wysłanie zamówienia i dostawę Patriotów w roku 2019, a jakiś czas potem w Sejmie zapewniał, że termin da się skrócić o rok.
Oczywiście to też były puste słowa. Zamówienie na Patrioty wysłano ostatecznie dopiero wiosną tego roku, a MON oczekuje odpowiedzi w listopadzie (Amerykanie zobowiązali się to uczynić do grudnia). Dostawa, zgodnie z tym, co zapisano w porozumieniu z Pentagonem, nastąpić ma od 2022 r., a to tylko pierwsza faza rozpisanego na wiele lat kontraktu. Druga ma być ustalona dopiero za rok, a dostarczona w połowie przyszłej dekady. Ale nie przeszkadza to ministrowi Macierewiczowi mówić ostatnio znowu o roku 2019. To niemożliwe, ale za to świetnie brzmi. Modernizacja werbalna staje się ważniejsza od faktycznej – bo powielana przez zapatrzoną w ministra część mediów staje się obowiązującym przekazem i prawdą dla wyznawców. Postprawdą i fake newsem musi być dla realistów.
Tysiące dronów Macierewicza
Na pierwsze Patrioty poczekamy zatem wiele lat, na docelowy system „Wisła” – dekadę. Ale wcześniej miała być broń, o której minister mówił równie wiele. Jedna z największych niespełnionych do dziś obietnic padła w listopadowy poranek zeszłego roku w podwarszawskiej Zielonce. Na poligonie testowym Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia Antoni Macierewicz ze świtą obserwował pokaz polskich bezzałogowców. Już wtedy był pod ostrzałem, kiedy ujawnił rozległe plany rozbudowy Wojsk Obrony Terytorialnej, na które krytycznie patrzyli generałowie, mający wkrótce pożegnać się z mundurem. Ale w odpowiedzi na formułowane podówczas w prasie „nieroztropne uwagi o OT” minister miał odpowiedź: tysiące dronów. Miała to być broń zapewniająca WOT przewagę nad każdym wrogiem, w tym rosyjskim Specnazem.
Długo nie było jasne, jakie konkretnie „tysiące dronów” minister miał na myśli. Żaden z programów bezzałogowców w ramach realizowanego Planu Modernizacji Technicznej na lata 2013–2022 nie przewidywał takiej liczby. W ramach podpartego znajomością realiów konsensu obserwatorów i ekspertów ustalono, że Macierewicz miał na myśli tzw. amunicję krążącą lub inaczej: uzbrojone drony bardzo bliskiego zasięgu, które w Polsce wytwarzały prywatne zakłady WB Electronics, a projektował też państwowy ośrodek WITU. Było jasne, że przy oficjalnej polityce wsparcia PGZ zamówienie miało pójść do WITU i bydgoskiej Belmy, wytwarzającej dokręcane głowice. Ówczesny rzecznik resortu Bartłomiej Misiewicz zarzekał się w grudniu 2016: „W przyszłym roku Wojsko Polskie będzie miało pierwszych tysiąc sztuk dronów bojowych, dronów uderzeniowych”. Do dziś nie ma zamówienia, mającego zrealizować te zamiary. Dialog techniczny, czyli rozeznanie rynku, trwa od stycznia.
Jak nieoficjalnie wiadomo, rozeźleni na polski państwowy przemysł ministrowie, w tym sam Antoni Macierewicz, mieli na tegorocznym salonie przemysłu obronnego w Kielcach pytać prywatnego producenta WB Electronics o możliwości dostawy owego tysiąca. Mieli usłyszeć, znów nieoficjalnie, że jest kolejka. W tzw. międzyczasie MON anulował prowadzone wcześniej postępowania na bezzałogowce rozpoznawcze Orlik i Wizjer, w nieznanych bliżej negocjacjach utknęła dostawa dużych dronów uzbrojonych Gryf i największych Zefir. Ostatnim akcentem ekipy Macierewicza było anulowanie w marcu tego roku przetargu na najmniejsze drony rozpoznawcze klasy micro. Oficjalnym powodem było przekroczenie zakładanego budżetu. Procedura zakupu trwała trzy lata. Pewnie dlatego gen. Adam Duda ocenia: „Program wyposażenia SZ RP w bezzałogowe systemy powietrzne nie ruszył jeszcze z miejsca, a czas niezbędny na przeprowadzenie postępowań, zawarcie umów i produkcję tych systemów (...) nie daje nadziei na ich wdrożenie do wojsk w perspektywie przed rokiem 2022”.
W powijakach system cyfrowego zarządzania polem walki
Równie dużo emocji co drony w ekipie Macierewicza budził system cyfrowego zarządzania polem walki BMS (Battle Management System), który we wszelkich wytycznych NATO i rekomendacjach modernizacyjnych USA uchodzi za kluczowy dla uzyskania przewagi w bitwie. Przewidziany na początek dla batalionów naszych Rosomaków, w docelowej postaci miał spinać czołgi, zmechanizowaną i zmotoryzowaną piechotę, artylerię – i owe mityczne drony krążące ponad polem walki. Minister przyszedł do resortu ze sprecyzowaną wizją skasowania tego, co działo się wcześniej: prowadzone konkurencyjne postępowanie na elektroniczną sieć wymiany danych należy przerwać, a zamówienie skierować do państwowych spółek PGZ.
W efekcie w lipcu 2016 r. MON anulował postępowanie na system BMS, w którym rywalizowały prywatne firmy WB Electronics i Teldat. W nowym, uruchomionym niedługo później, preferowanym dostawcą ma być państwowy PIT-Radwar. MON jeszcze latem zapowiadał umowę w tym roku. Zobaczymy. Gen. Adam Duda: „Decyzja o powierzeniu tego programu PGZ (...) oznacza, że wdrożenie tego systemu do brygad wyposażonych KTO Rosomak nie nastąpi przed końcem tej dekady”.
Strategiczny Przegląd Obronny bez sukcesów
Istotne zmiany w planach modernizacyjnych miał przynieść Strategiczny Przegląd Obronny, sztandarowe dzieło wiceministra Tomasza Szatkowskiego i wytyczna dla zbrojeń na następną dekadę. Po podpisaniu decyzji implementacyjnych SPO 19 września nic jednak nie ruszyło. Trudno oczekiwać, by cokolwiek zdarzyło się w miesiąc, ale śmigłowce uderzeniowe były od dawna wymieniane przez PiS jako nowe priorytety. SPO postulował zakup ponad setki. Poza finansowaniem istotnym problemem jest procedura, gdyż obecny program Kruk mówi o dwóch eskadrach, czyli 32 śmigłowcach. I to w większości dostarczonych po 2022 roku, nie ma zresztą takiej siły, by przeprowadzić postępowanie i dostarczyć je Polsce wcześniej. Na razie nic konkretnego nie wiadomo też o planach powiększenia tego zakupu, który ma szansę być jednym z najbardziej kosztownych – poza samymi śmigłowcami w grę wchodzi bowiem uzbrojenie: każdego w 16 pocisków przeciwpancernych. Żeby być fair, śmigłowce uderzeniowe zostały zaliczone do priorytetów zbrojeń tuż po agresji Rosji na Ukrainę, w maju 2014 r. Od tego czasu pozostają priorytetem na papierze – dla poprzedniej i obecnej ekipy.
Drugim najistotniejszym postulatem SPO jest wprowadzenie do marynarki wojennej nowych okrętów podwodnych, wyposażonych w pociski samosterujące. To element kontynuacji, mówiła o tym i poprzednia ekipa – i trzeba przyznać, że problem odsuwała. Już w 2012 r., kiedy ogłaszano Plan Modernizacji Technicznej, stan floty podwodnej był dramatyczny, a marynarze apelowali o jak najszybszy zakup. Mieli istotne wsparcie posłów PiS poprzedniej kadencji. Wydawało się, że po przejęciu władzy program Orka pójdzie jak burza. Ale po pięciu latach od stwierdzenia, że nowe okręty są pilnie potrzebne, jesteśmy w punkcie zbliżania się do „decyzji o decyzji”, od której do ostatecznej umowy jeszcze daleka droga. Opóźnienie nie obciąża bynajmniej obecnej ekipy, pokazuje jednak, że niełatwo przekuć polityczną krytykę w realne sukcesy. Jeśli wierzyć zapewnieniom MON, tym razem rzeczywiście ma być bliżej niż dalej.
Co więc kupił Antoni Macierewicz?
W pierwszych tygodniach urzędowania minister skonsumował wysiłki poprzedników. W grudniu 2015 r. zawarł umowę na modernizację 128 kupionych dekadę wcześniej czołgów Leopard 2A4 do standardu 2PL. Kontrakt wart 2,4 mld złotych był długo największą transakcją zbrojeniową nowego rządu.
Równie szybko przyszły Poprady, samobieżne zestawy rakiet przeciwlotniczych Grom za ponad miliard, negocjowane od 2013 r. Niecały rok później kolejny sukces – umowa na przeciwlotnicze zestawy artyleryjskie Pilica z Tarnowa za 750 milionów. Tu już na pewno nowa ekipa miała swój udział. Podobnie jak w sfinalizowaniu wlokących się latami kontraktów na armatohaubice Krab i moździerze samobieżne Rak. Pierwsza była końcem niemal 20-letnich zmagań z połączeniem brytyjskiej wieży z podwoziem, które nie skończyłyby się sukcesem, gdyby nie dramatyczna decyzja Tomasza Siemoniaka, by przerwać próby stworzenia podwozia w kraju i kupić je w Korei Południowej. Teraz PGZ i kierownictwo MON głosi uzyskanie „pełnego transferu technologii” od zbrojeniowego ramienia Samsunga, który umożliwi wreszcie Hucie Stalowa Wola rozwinięcie rodziny pojazdów gąsienicowych opartych na koreańskim podwoziu K9. Umowa na moździerze Rak też nie doszłaby do skutku, gdyby nie renegocjacja umowy licencyjnej z fińską Patrią w 2013 r.
Są one na pewno zasługą obu ekip i dowodem istniejącej, choć nieprzyznawanej głośno kontynuacji. Pierwsze Raki i Kraby weszły do uzbrojenia jednostek zmotoryzowanych i artylerii polowej w tym roku. Oba systemy są najistotniejszym wzmocnieniem potencjału ogniowego w XXI wieku.
Wcześniejsze modernizacje wyrzutni rakietowych Grad do standardu WR-40 Langusta jedynie zwiastowały jednak prawdziwą rewolucję, która również miała nadejść wraz z rządami PiS. Chodzi o amerykańskie systemy rakietowe HIMARS, które zyskały polskie miano Homara. Mają one dać Polsce zdolność rażenia na odległość 300 km, niewidzianą w polskiej armii od czasów Układu Warszawskiego. Tu jednak znów chęci wsparcia krajowego przemysłu skomplikowały negocjacje z dostawcą. Żeby było jasne – chęci deklarowane już za poprzedniej ekipy, ale skonkretyzowane za rządów PiS. Głównym wykonawcą systemu Homar stała się PGZ, która za pośrednictwem rządu ma kupić z USA potrzebne komponenty i wraz z Lockheedem wyprodukować system. W tym samym czasie rząd z amerykańskim dostawcą ma wynegocjować offset, w ramach którego pociski rakietowe GMLRS będą produkowane w Skarżysku-Kamiennej w zakładach Mesko, a podwozia w Jelczu. Umowa, która była zapowiadana na ten rok, jakoś się ślimaczy. Nie wiadomo, czy MON dowiezie.
Odpowiedzialny za modernizację wiceminister Bartosz Kownacki zżyma się na Twitterze na jeden z krytycznych artykułów: „Raki, Kraby, Daglezje, Groty, Anakondy, Pioruny i dziesiątki innych. A Rzeczpospolita pisze o zastoju modernizacyjnym”. O Rakach i Krabach już wiemy, ale cała reszta to również zwieńczenie wieloletnich prac badawczo-rozwojowych i efekt czasem zbyt długich postępowań.
Kołowe mosty dla najcięższych czołgów Daglezja zakontraktowano jeszcze na początku 2015 r., a karabinki MSBS Grot, których zakup w przyspieszonym trybie wzbudzał przez jakiś czas kontrowersje w mediach, powstały w zakładach po około dekadzie prac. Śmigłowce Anakonda, które zapewne ma na myśli wiceminister, są modernizowane, a nie dokupowane w Świdniku, i to z kilkuletnim poślizgiem. Rakiety przeciwlotnicze Piorun to modernizacja uznanego Groma, bardzo dobra broń, ujęta w wieloletnim planie i świetnie, że przez rząd PiS z niego nieusunięta. „Dziesiątki innych” to potrzebne, lecz w żadnym razie nie przełomowe umowy na sprzęt optoelektroniczny, nowe pojazdy rozpoznawcze, miny, holowniki, systemy GPS, ciężarówki itp. Można by je nazwać „drobnicą”, gdyby nie fakt, że za każdą z tych umów kryją się nieraz tysiące godzin pracy i dziesiątki milionów złotych budżetowych pieniędzy.
Największymi nowymi systemami, których zakup rozpoczęto i zakończono pod rządami ekipy PiS, pozostają samoloty do przewozu VIP-ów. Sprawa była dla obecnego rządu honorowa, chciał bowiem przejść do historii jako ten, który przełamie niemoc decyzyjną trwającą dekady. Wydzielono specjalny budżet, ekspresowo przeprowadzono negocjacje i kupiono w sumie aż pięć maszyn: dwa mniejsze Gulfstreamy i trzy większe Boeingi. Mimo zastrzeżeń co do procedur cała flota ma być do dyspozycji rządu i innych organów państwa w najbliższych latach.
Co Macierewicz kupi?
Na ostatniej prostej jest największa, strategiczna umowa na system „Wisła” – a w zasadzie jej pierwsza część. Jeśli MON zamknie w tej kadencji zakup Patriotów z całym oczekiwanym offsetem, transferem technologii i współpracą przemysłową, będzie to przełom, który na dekady odciśnie piętno na wojsku i przemyśle. Skala kontraktu będzie gigantyczna, choć minister mówi, że nie wyda na zakup więcej niż 30 mld złotych. Wartość całego programu z pewnością przekroczy 100 miliardów.
Śmigłowce dla wojsk specjalnych, a później morskie – też powinny dojść do stadium umowy w przyszłym roku. Szkoda, że będzie ich tak niewiele, a skala spodziewanego offsetu nie może być w związku z tym istotna. Tu jednak już bardziej chodzi o czas, bo sytuacja lotników morskich jest dramatyczna. Nowych maszyn potrzebują na wczoraj. Inspektorat Uzbrojenia zapowiada jeszcze na ten rok formalny start postępowania na zakup śmigłowców uderzeniowych. Trudno jednak oczekiwać umowy w ciągu dwóch lat, zwłaszcza że zapowiada się ostra walka konkurentów z USA – Bella i Boeinga, które już na wstępnym etapie wymieniają ciosy w mediach.
Prawdopodobnie w przyszłym roku uda się też zamknąć umowę na system artylerii rakietowej Homar. Jego dostawa da wojsku zupełnie nowe zdolności, a przemysłowi nowy produkt – wartość będzie więc podwójna.
Co do okrętów podwodnych, sprawa może zależeć od wybranej konstrukcji. Nie wszyscy oferują system z pociskami, którego szuka Polska, a w takim razie na rakiety trzeba będzie kolejnych negocjacji i kolejnej umowy. To największy problem, który może przeszkodzić zamówieniu w tej kadencji, chyba że MON rozłoży je na etapy lub zmieni zdanie w kwestii pocisków. Ostatnie doniesienia POLITYKI o unieruchomieniu jedynego zdatnego do walki okrętu podwodnego ORP „Orzeł” powinny skłonić MON do refleksji. Marynarze na otarcie łez powinni zaś oczekiwać umów na dwa kolejne niszczyciele min Kormoran II, zgodnie z wcześniejszym, choć lekko spóźnionym planem. Nowych dużych bojowych okrętów nawodnych raczej nie będzie.
W ogóle przyszły i 2019 rok powinny być okresem żniw. Umowami powinny wtedy zaowocować programy zmienione przez obecną ekipę: choćby na system BMS i owe „tysiące dronów”. Inspektorat Uzbrojenia rozpoczął w ostatnim roku przygotowanie zamówień na nowe systemy przeciwpancerne i część z nich – np. stosunkowo prosta dostawa przenośnych pocisków dla piechoty – może dojść do finału. Jeśli spełnią się zapowiedzi składane w świetle rekomendacji SPO o wzmocnieniu siły ognia, zamówione mogą być kolejne Kraby, ich kołowa wersja Kryl i powiększone zamówienie na Homara.
Najważniejsze jednak, by przejść z etapu modernizacji werbalnej do rzeczywistej. Nasi potencjalni przeciwnicy mogą się tylko śmiać, kiedy minister mówi, że budujemy armię zdolną powstrzymać każdy atak. Kiedy w jednostkach staną Patrioty i Homary, w pełni uzbrojone i z przeszkolonymi załogami, powodów do śmiechu będzie mniej.