Złe słowa marszałka Terleckiego
Zagłosowali za rezolucją. Terlecki: Powinni kandydować z list w Niemczech albo Belgii
Poseł Ryszard Terlecki wysyła eurodeputowanych PO na listy wyborcze w Niemczech lub w Belgii, bo mu się w głowie nie mieści, że zagłosowali w Parlamencie Europejskim za przyjęciem rezolucji krytykującej łamanie zasad demokracji i praworządności w Polsce pod rządami PiS.
Wypowiedź wicemarszałka Sejmu i szefa Klubu Parlamentarnego PiS jest kolejnym przekroczeniem granicy przyzwoitości w debacie publicznej. Jak by się czuł, gdyby opozycja wezwała PiS do startowania z list skrajnej prawicy sprzymierzonej z Putinem?
Głosowanie nad rezolucją nie było głosowaniem przeciwko „ojczyźnie”, tylko w sprawie negatywnych skutków polityki obecnego rządu w dziedzinie praworządności. Obecny rząd nie reprezentuje całego społeczeństwa polskiego i nie ma prawa uzurpować sobie takiego mandatu.
Europosłowie PO mieli nie tylko prawo, ale i obowiązek głosować za rezolucją
Jeśli eurodeputowani PO uznali – jak zdecydowana większość głosujących nad nią eurodeputowanych – że treść rezolucji polega na prawdzie, to mieli nie tylko prawo, ale może nawet obowiązek zagłosować za jej przyjęciem. Wykazali się nie tylko roztropnością, ale i charakterem. Nie powinni mieć wyrzutów sumienia z tego powodu, że leży im na sercu sprawa demokracji w Polsce.
Ich postawa może bardziej imponować niż uchylanie się obecnego rządu od merytorycznej dyskusji na forum europejskim. Powstaje wrażenie, że rząd Beaty Szydło nie ma argumentów w sporze o stan praworządności i demokracji w Polsce. Zostają więc tylko insynuacje, drwiny i ataki.
Uchylanie się od współpracy wzmacnia w Unii wrażenie, że rząd Szydło czuje się na forum europejskim obco, tak jakby traktował polskie członkostwo w UE jako niechciany ciężar. Postawa eurodeputowanych PO głosujących za rezolucją jest dużo bliższa idei europejskiej. Poczuli się nie tylko obywatelami Polski w UE, ale i polskimi obywatelami UE, którzy szanują jej zasady i potrafią upomnieć własny rząd, gdy łamie te zasady i po orwellowsku nazywa to „dobrą zmianą”.
Nie jest rzeczą dygnitarza partii rządzącej sugerowanie, z jakich list i w jakim kraju mają startować w następnych wyborach eurodeputowani opozycji. Takie wypowiedzi wpisują się w okropną tradycję wykluczania z debaty, a nawet z obywatelstwa, tych, których aktualna władza i jej zaplecze uznaje za wrogów i zdrajców tylko dlatego, że krytykują jej rządy, albo że dla celów politycznej mobilizacji elektoratu czyni się z nich, bezpodstawnie, Polaków „gorszego sortu”.
Skutkiem tego wykluczania jest coraz więcej złych emocji i coraz mniej zachęt do działania dla dobra wspólnego. Patriotyzm nie polega na biciu brawa rządowi za wszystko i wszędzie, tylko na zdolności krytycznej oceny stanu spraw publicznych i odpowiednim działaniu.