Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Bluzgi nasze powszednie

Tylko dla dorosłych: przyzwolenie na wulgaryzmy

Nasza tolerancja na wulgaryzmy rośnie, co potwierdzają realizowane co kilka lat badania CBOS. Nasza tolerancja na wulgaryzmy rośnie, co potwierdzają realizowane co kilka lat badania CBOS. Igor Morski / Polityka
Bluzg mocniej zaznaczył obecność w sferze publicznej, bo służy dziś walce z elitą albo wręcz autopromocji. Dlatego ten tekst – ostrzegamy od razu – pełen będzie brzydkich bohaterów roku: wulgaryzmów i inwektyw.
Bluzg nie kojarzy się jednoznacznie z wizerunkiem prawicy, ale z nowym ruchem postulującym zerwanie z poprawnością polityczną.Studiograndouest/PantherMedia Bluzg nie kojarzy się jednoznacznie z wizerunkiem prawicy, ale z nowym ruchem postulującym zerwanie z poprawnością polityczną.
Polityka

Artykuł w wersji audio

Im chłodniej na zewnątrz, tym goręcej w języku. Krzysztof Stanowski, jeden z najpopularniejszych polskich publicystów sportowych, niedawny okładkowy bohater magazynu „Press”, obserwowany przez 215 tys. użytkowników Twittera (pierwsza dziesiątka krajowych dziennikarzy), podszedł do tematu polskiej jesieni tak: „Gdybyśmy odzyskali niepodległość jakoś w czerwcu, byłoby to święto obchodzone weselej. Ale ten pierdolony listopad jest tak posępny, że nie idzie z tym wygrać”.

Ten sam Stanowski podgrzał atmosferę polskiej społeczności serwisu, publikując w listopadzie tweet na temat Piotra S.: „Facet, który się podpalił, był pierdolnięty. Na szczęście na tyle pierdolnięty, by zabić siebie, a nie kogoś innego. Granie nim to jak granie kiedyś Kononowiczem, tylko x1000”. Wpis polubiły tysiące osób, skrytykowały tysiące innych, powtarzając przy tym wielokrotnie ciężki – w dodatku użyty w stosunku do zmarłej osoby – epitet. Tomasz Lis, dziennikarz na liście gwiazd Twittera, skomentował to też w ostrym tonie: „Żul żulem pozostanie”. Kilka dni później Agnieszka Romaszewska (na dziennikarskim Twitterze ciągle czołówka) nazwała „mendami” siódemkę europosłów popierających rezolucję wzywającą polski rząd do przestrzegania zasady praworządności.

„Nazywając oponentów mendami, przekraczasz granicę sporu politycznego i używasz przemocy słownej” – upominał w komentarzu Paweł Zalewski. „Od słownej do fizycznej jeden krok”. Słowa, dodajmy, padły już dwa dni po powieszeniu zdjęć europosłów PO na szubienicach przez działaczy narodowych. Ale wcześniej były wystąpienia na warszawskim Marszu Niepodległości, podczas jednego z nich można było usłyszeć, że „politycy Nowoczesnej, Platformy Obywatelskiej i innych ugrupowań są zwykłymi politycznymi kurwami”. Zagłuszyła je afera wokół rzekomego okrzyku policjanta do uczestniczki manifestacji Obywateli RP: „Siadaj, kurwo!”, które okazało się niewinnym „siadaj, Kulson” – od pseudonimu młodszego aspiranta biorącego udział w akcji.

Polski słownik jesienią rozgrzał się dodatkowo przez spór o stosunek do kobiet pisarza Janusza Rudnickiego, któremu wypomniano, że potrafił krzyknąć do kogoś – wskazując na dwie koleżanki – „chodź, kurwy już tu są!”. „To taka gra na słowa, tylko i wyłącznie na słowa, a nie na ich znaczenie” – tłumaczył w odpowiedzi literat. Jeśli tak, to realia tej „gry na słowa” – jak to określa Rudnicki – zmieniały się w ostatnich latach kilkakrotnie. A już na pewno przesunęła się granica tego, co wolno.

Agresja werbalna

Przez dwie ostatnie dekady przekonywaliśmy się, że dosadny język to nie tylko język ulicy. Wprawdzie w nowe stulecie wchodziliśmy z Ustawą o języku polskim, której jednym z celów było przeciwdziałanie wulgaryzacji – przede wszystkim w mediach – ale zamiar ten szybko okazał się zbyt idealistyczny. Wejście w życie ustawy zbiegło się bowiem w czasie z premierami pierwszych programów typu reality show: „Big Brothera”, „Baru” i „Gladiatorów”. Wszystkie doczekały się skarg na wulgarny język i agresję werbalną, składanych regularnie do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Ta w analizie programu „Big Brother – Bitwa” pisała: „W audycji wielokrotnie używany jest wulgarny i prymitywny język: fajna dupa (o kobiecie i części ciała); suka (o kobiecie); burdel (o bałaganie); ja pierdzielę; stul mordę; opieprzać się; dostać w ryj; kurde”. Dziś uznano by je prawdopodobnie za dość lekkie.

Nasza tolerancja na wulgaryzmy rośnie, co potwierdzają realizowane co kilka lat badania CBOS. „Przez ostatnie sześć lat wzrosło warunkowe przyzwolenie na wulgarne wypowiedzi, ubyło zaś osób, które nie akceptują ich w żadnych okolicznościach. Liczba takich deklaracji jest obecnie najniższa, odkąd badamy to zjawisko” – piszą w komunikacie autorzy badania „Wulgaryzmy w życiu codziennym” z 2013 r. Ich raporty przynoszą kilka odkryć: ulica jest wciąż kluczowym, ale już nieco mniej ważnym miejscem stykania się z mocnym językiem niż 20 lat temu. Jednocześnie maleje liczba wskazań audycji telewizyjnych i radiowych jako źródeł wulgarnych treści (w telewizji – z 33 proc. w 2001 r. do 22 proc. w 2013 r.). Coraz ważniejsze są za to internet (w 2013 r. już 53 proc. respondentów zetknęło się z nimi w ten sposób) i wypowiedzi polityków (32 proc., wszystkie dane za CBOS).

Politycy klną ostro

Badania te przeprowadzono jeszcze przed aferą podsłuchową (2014 r.), której fundamentalnym odkryciem okazało się, że politycy klną. Jak cała reszta Polaków. Na taśmach dobrze znane osoby – takie jak Marek Belka czy Bartłomiej Sienkiewicz – narzekają, że trzeba się zajmować zjawiskami takimi, jak „Smoleńsk, kurwa, takie pierdoły”. Pomysły własnego rządu opisują jako – co trafiło do języka jako popularne określenie – „chuj, dupa i kamieni kupa”. I zwracają się do siebie wzajemnie trochę jak Rudnicki do swoich przyjaciół („Bez uzgodnienia, chuju stary” – mówi na jednej z taśm, w przyjaznym tonie, Marek Belka).

Styl wypowiedzi, który razi, gdy pochodzi z nagrań realizowanych w ukryciu, nie przeszkadza jednak jako przekaz głoszony otwarcie. Część z odrzuconych w wyborach 2015 r. polityków zmienili posłowie ugrupowania Pawła Kukiza, którego najmocniejszą deklaracją ideową jeszcze kilkanaście lat temu był utwór „Virus sLD” nagrany z grupą Piersi: „Rozpasłe mordy, krzywe ryje/Kurestwo wszędzie tam gdzie wy/Jak ja was kurwy nienawidzę/Jak do was bym z kałacha bił”. Rafał A. Ziemkiewicz – któremu ostry język w mediach społecznościowych pozwala kreować wizerunek szczerego, niczym ulicznym raperom zdobywającym w ten sposób szacunek – uznał po latach „Jak ja was kurwy nienawidzę” za „najcelniejszą frazę o tzw. elitach III RP”. Wkrótce obaj ogłaszali powołanie do życia stowarzyszenia Endecja.

Bluzg nie kojarzy się może jednoznacznie z wizerunkiem prawicy, ale z nowym ruchem alt-right – postulującym na całym świecie zerwanie z poprawnością polityczną – związał się bardzo mocno. Wprowadzony do sfery publicznej łamie językowe tabu. Posuwanie się do inwektyw uważane jest za niedyplomatyczne, ale zarazem szczere. Populistyczny czar Donalda Trumpa w dużej mierze opierał się właśnie na postulatach odejścia od politycznej poprawności (poprzednich elit, w podtekście: zakłamanych) i dużej swobodzie językowej. Zyskał wiarygodność – jak oceniają choćby dziennikarze „Time’a” – dlatego, że twarde słownictwo, jakiego używa się prywatnie, przenosił do sfery publicznej. Zasłynął choćby użyciem słowa „suka” w stosunku do sekretarz stanu Condoleezzy Rice, a gdy niedawno podczas amerykańskiego hymnu jeden z zawodników futbolu amerykańskiego przyklęknął w proteście przeciwko prześladowaniom czarnoskórych, Trump grzmiał z mównicy: „zabierzcie tego sukinsyna z boiska”.

U Ziemkiewicza (również czołówka polskiego Twittera, 152 tys. obserwujących) podobny ton pobrzmiewa w takich komentarzach, jak ten z listopada: „Polacy kazali wypierdalać tym elitom, do których się zalicza pani Janda. I, moim skromnym – słusznie zrobili”. Wulgarny język w kontekstach antyelitarnych pojawiał się ostatnio wielokrotnie. Nawiązanie do tego, jak ludzie mówią, pozwala się do nich zbliżyć, a przy okazji pożartować. Do rangi klasyka w tej dziedzinie aspiruje dialog twitterowy z lipca 2013 r., po ujawnieniu nagrania kandydata na prezydenta Elbląga z ramienia PiS, który miał powiedzieć o konieczności „wypierdolenia PO”.

Rafał Ziemkiewicz: „To kurwa jebany skandal jak ci chuje politycy bluzgają! Aż funkcjonariuszom na zabezpieczeniu technicznym uszy przy nagrywaniu upierdala!”. Łukasz Warzecha: „Dziadek, zejdź, kurwa, z tej anteny”. Stanisław Janecki: „To ja też dołączę, kurwa, do was Panowie w związku z tymi wszystkimi fałszywymi prymusikami”. Rafał Growiec: „Kurwa jebana Stalina mać panowie, co wy tu odpierdalacie, zajebiście piękny, kurwa poziom!”.

Dominik Tarczyński: „Hehehehehe, dobre”. Beata Mazurek: „Powariowaliście Panowie?”.

Cytaty z Vegi

Rzecz nie działa tylko w polityce, na mocnym języku buduje się także markę w rozrywce. Serwis Antyweb.pl zwracał jakiś czas temu uwagę na popularnego youtubera Gimpera (1,2 mln subskrybentów kanału), który do swoich młodych widzów – opowiada głównie o grach – zwraca się per „cześć cwelu!”, relacjonując rozgrywkę słowami „urwało wam mordy, kurwo!”. Ta część dzisiejszych mediów zawstydziłaby bohaterów „Psów” Władysława Pasikowskiego (z dialogami w stylu „Kurwa, kim jesteś? Kurwą, a wy?”), które w 1992 r. odbierano jako najmocniejszy przykład tego, na co po zniesieniu cenzury można sobie pozwolić w filmie.

Dziś Polska mówi raczej cytatami z filmów Patryka Vegi, który wulgarne dialogi obdziela parytetowo, każąc całe wiązanki bluzgów wypowiadać aktorkom znanym z zupełnie innych ról. Dowcip jego filmów opiera się w dużej mierze na takich kontrastach. Ktoś zadał sobie trud, by powycinać „kurwy” i „chuje” z filmu „Pitbull: Nowe porządki” – wyszedł mu z tego ponaddwuminutowy klip na YouTube.

Wulgarność dialogów Vegi stała się nawet przedmiotem drwin i parodii. Ostatnio na Facebooku w postaci profilu „Papryk Vege prezentuje Arcykurwadzieła Światowego Kina”, a wcześniej w skeczu satyrycznej grupy youtuberów Abstrachuje.TV. Jednej z najgłośniejszych w polskim internecie, z 3 mln subskrybentów i oglądalnością pojedynczych klipów na poziomie popularnych telewizyjnych seriali.

To swoją drogą symboliczne dla paradoksów świata internetu: Abstrachuje nabijający się z wulgaryzmów w „Pitbullu”. W nazwach własnych kanałów na YouTube dosadnych słów nie brakuje. Konkurencją jest na przykład Z Dupy (1,1 mln subskrybentów), którego prowadzący opisuje się w sposób następujący: „Kanał z dupy. Filmy z dupy. Prowadzący z dupy. Jak ci się podoba, to hip hip hurra, jak nie, to chuj”. Wśród różnych satyrycznych pomysłów autora mamy np. serię antyprzewodników po regionach Polski: „15 rzeczy, które wkurwiają na Śląsku”, „23 rzeczy, które wkurwiają na Pomorzu” i tak dalej. Najnowszy odcinek zaczyna się „O, kurwa, tylko nie to znowu…”. Tytuł? „Pierwszy śnieg”.

Wulgarne słowo zwraca uwagę i potwierdza pewną charakterystyczną dla internetu swobodę, o której językoznawcy mówią jako pisanym języku mówionym (por. POLITYKA 11/12) albo o wtórnej oralności. Chodzi o to, że porozumiewamy się wprawdzie na piśmie, ale w sposób nie tak staranny jak niegdyś, raczej w duchu potocznej konwersacji. – Skutkiem tej wtórnej oralności jest to, że o naszym języku myślimy bardziej w kategoriach „tu i teraz”, nastawiamy się na ludyczność, atrakcyjność wypowiedzi i łączącą się z nią potrzebę wyrazistości – komentuje dr hab. Katarzyna Kłosińska, sekretarz naukowa Rady Języka Polskiego. Jej zdaniem z tym właśnie wiąże się dążenie do autokreacji we współczesnym języku sieci. – Charakterystyczna dla internetu jest postawa kidulta, wiecznego dziecka, człowieka, który nieustannie bawi się światem i czuje się zwolniony z obowiązujących norm.

Bohaterką internetowej społeczności stała się więc Chujowa Pani Domu, prywatnie Magdalena Kostyszyn, założycielka satyryczno-obyczajowego profilu parodiującego telewizyjne celebrytki (ze szczególnym uwzględnieniem perfekcyjnej pani domu) i porady z kolorowych magazynów. Polubiło ją na Facebooku 694 tys. osób, a rok temu Znak wydał jej książkę – tytuł jak nazwa profilu, tyle że brzydkie słowo zostało wykropkowane. Z kolei miłośników Gdyni zbiera otwarta facebookowa grupa „Gdynia jest zajebista” (obecnie 36 tys. członków), informująca „o tym, co fajne w Gdyni i co warto zobaczyć”.

Dr Jan Zając, wykładowca psychologii na Uniwersytecie Warszawskim, a zarazem prezes firmy Sotrender zajmującej się badaniem mediów społecznościowych, zwraca uwagę, by oddzielać tu sfery agresji słownej i kreatywności – bo wulgaryzmy w nazwach własnych w internecie należą raczej do tej drugiej. – Na pewno przyciągają uwagę i pomagają pokazać nieformalny charakter takich stron czy profili – komentuje przypadek koła miłośników Gdyni. – Poza tym wpływ na ten język ma polska i światowa kultura, choćby literatura i kino.

Początków tej tendencji dr Zając dopatruje się w pomyśle sprzed siedmiu lat. – Była wtedy wyjątkowo długa i ciężka zima, a na Facebooku ktoś zareagował na nią, zakładając profil „Zimo wypierdalaj” – i szybko zyskał rozgłos (było jeszcze analogiczne „wiosno napierdalaj” – red.). Bo wiele osób miało dość tej pogody. Co do powtarzającego się słowa „zajebisty” – owszem, dziesięć lat temu może mogło dziwić, ale dziś weszło do powszechnego obiegu.

„Jesteście zajebiści”

Można powiedzieć, że wyraz „zajebiście” popularność zyskał przebojem. W przenośni i dosłownie. Pojawił się bowiem na antenie telewizji publicznej w czerwcu 2001 r., w porze najwyższej oglądalności, wraz z zespołem Ich Troje. Ich piosenka „Powiedz” została wyróżniona nagrodą publiczności, za co Michał Wiśniewski odwzajemnił się ze sceny komplementem: „jesteście zajebiści”. Trudno po czymś takim nie zacząć śmielej używać słowa na „z” w języku potocznym. Trudniej też uznać jego niestosowność, inspirując się przykładami z mediów.

Jeszcze w latach 90. odnotowywane wówczas jako nowe słowo „zajebisty” (fajny, świetny, wspaniały) na antenie młodzieżowych stacji radiowych zastępowano sprytnie eufemizmami: „zajefajny” albo „jedwabisty”. Bo kojarzyło się z jednoznacznie wulgarnym czasownikiem „jebać”, choćby agresji miało w sobie mniej. Ale dziś, gdybyśmy wzorem Brytyjczyków stworzyli ranking słów wulgarnych, mogłoby się okazać, że mało kogo przed czterdziestką szokuje. Być może dlatego, że właśnie – jak w jednym ze swoich telewizyjnych poradników językowych mówił prof. Jan Miodek – „było stale eufemizowane”. Profesor zastrzega teraz każdorazowo, że uważa to słowo za wstrętne, bo jednym z najczęściej zadawanych mu przez ludzi pytań stało się: „Czy to prawda, że słowo »zajebisty« jest już salonowe?”. Słowem: czy jest jeszcze wulgaryzmem?

Dla Polaków w różnym wieku problem wydaje się istotny. Poradnia językowa PWN i Rada Języka Polskiego w ostatnich latach dostawały pytania o wulgarność „zajebiście” wyjątkowo często. Katarzyna Kłosińska zwykła na nie odpowiadać tak: jeśli miałoby się „wytrzeć” jako wulgaryzm, spróbujmy w takim razie użyć tego słowa w towarzystwie osób mało sobie znanych i będących w dość oficjalnych stosunkach, sprawdzając ich reakcję. – Wtedy się okaże, czy w danym środowisku jest postrzegane jako wulgarne – komentuje językoznawczyni. Tyle że, jak zaznacza, jest to metoda ryzykowna.

Tymczasem próbą dokładnego opisu różnych form tego słowa zajęli się naukowcy z Wrocławia i Łodzi, autorzy „Słownika polszczyzny rzeczywistej” – wyjątkowego opracowania, które kreśli obraz języka ograniczonego do różnych odmian czterech najpopularniejszych wulgaryzmów. Tu dowiadujemy się, że „wyjebany” niesie w sobie raczej dezaprobatę, ale „wyjebiście” – podziw, „zajebać” sygnalizuje groźbę, a „zajebisty” – zachwyt. Tym, którzy nie chcą grać w tę ryzykowną grę, pozostają próby obejścia słów wulgarnych. Takie jak „rukwa ćma” (anagram „kurwa mać”) czy bardzo popularne w sieci „jprdl”, używane jako wyraz zniesmaczenia albo niedowierzania. Mniej konserwatywna część internetowej społeczności swoje zażenowanie, zdziwienie lub wzburzenie sytuacją opisuje czasem zwrotem „co tu się odjaniepawla” (zamiast „co tu się odpierdala”). Słowo „kulson” (zamiast „kurwa”) stało się w tej dziedzinie najnowszym wynalazkiem.

W 2017 r. wulgaryzmy – jak prawie wszystko – zyskały kontekst polityczny. W październiku Jerzy Owsiak dostał od sądu naganę i grzywnę w wysokości 100 zł za użycie na scenie Przystanku Woodstock takich sformułowań jak: „Nie mów mi, kurwa, że tu jest podwyższone ryzyko” czy „Pierdolę polityków”. Wniosek o ukaranie – na podstawie artykułu mówiącego o używaniu słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym – skierowała policja, która podlega ministrowi Mariuszowi Błaszczakowi. A tak się składa, że to on był adresatem słów szefa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

Zwolennicy Owsiaka powoływali się później na cytowany już przykład z Marszu Niepodległości. Choć zarazem sąd nad Owsiakiem – też mającym wizerunek szczerego i prostolinijnego, co mocne słowo niejako potwierdza – został dość powszechnie uznany za formę nękania. I był komentowany w równie wulgarny sposób: „Jurek, trzymaj się, jesteśmy kurwa z Tobą!”.

Nie był to jedyny przypadek, gdy władza sięgała po argument obscenicznego języka. Wcześniej minister Witold Waszczykowski krytykował hasła Czarnego Protestu, jako przykład pokazując na antenie TVN24 transparent „Pocałujcie mnie w PiSdę”. Jego zdaniem pełna wulgarności i agresji forma protestu przeciwko próbom zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej nie jest godna dyskusji o życiu i śmierci.

Co innego powiedzieliby pewnie najbardziej radykalni twórcy ulicznego rapu. „Mam wyjebane na was hieny/Wyjebane na was trutnie/Ja nie zejdę z mojej sceny, to ty drżyj fajo przed jutrem/Wyjebane na fałszywych/Wyjebane na show biznes/Wyjebane na pedalstwo, które niszczy tą ojczyznę!” – rapowała osiem lat temu hiphopowa grupa Firma, w której składzie występował Tadeusz „Tadek” Polkowski. Po kilku latach Tadek zmienił nieco front i dziś pisze teksty o żołnierzach wyklętych, współpracuje z Instytutem Pamięci Narodowej, a w lutym 2017 r. wystąpił jako bohater Lekcji RP na specjalne zaproszenie prezydenta Andrzeja Dudy, wystosowane z okazji Międzynarodowego Dnia Języka Ojczystego. I od tego (wydarzeniu towarzyszyła nagroda Zasłużony dla Polszczyzny, przyznana Wojciechowi Wenclowi) zaczął się ten gorący rok w języku. Trudno więc uznać, by używanie wulgaryzmów doprowadziło kogoś w Polsce do przegranej, by niszczyło kariery. Aktualne pozostaje raczej hasło drukowane dziś na koszulkach: „Miej wyjebane, a będzie ci dane”.

***

17 grudnia wypada Dzień bez Przekleństw, który nie doczekał się wprawdzie wydarzeń rangi państwowej, ale można go obchodzić – po cichu.

Polityka 50.2017 (3140) z dnia 12.12.2017; Temat tygodnia; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Bluzgi nasze powszednie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną