W środę, 3 stycznia, premier Mateusz Morawiecki odbył pierwszą zagraniczną podróż. Wybrał Budapeszt. Odczytuje się ją jako próbę zjednania sojusznika z związku z tym, że Komisja Europejska uruchomiła wobec Polski art. 7 traktatu Unii Europejskiej. Ale oficjalnie ani Viktor Orbán, ani Mateusz Morawiecki nie wspomnieli o tej sprawie. Za to podczas czterdziestominutowej konferencji premier Polski kilkakrotnie zwrócił się do premiera Węgier „per Viktor”. Dokładnie pięć razy.
Anna Dąbrowska: – Czy to jakieś dyplomatyczne faux pas?
Jan Wojciech Piekarski: – Wśród polityków panuje przekonanie, że jeśli pokażą publicznie, iż są po imieniu, to znaczy, że jest między nimi dobra chemia, że są w bardzo dobrych relacjach. Widocznie naszemu premierowi, który jest jednym z młodszych w gronie szefów innych rządów, bardzo zależało na tym, by pokazać, że jest wielkim i zaufanym przyjacielem Viktora Orbána. Stąd też to powtarzane „Viktor, Viktor”.
Czyli to norma, że politycy na najwyższych szczeblach przechodzą na „ty”?
To drugie oficjalne spotkanie panów premierów – po pierwszym na szczycie w Brukseli. Tak, to jest powszechne, że przy drugim, trzecim spotkaniu mówi się sobie po imieniu. W czasie pierwszego spotkania jest podanie ręki, przy drugim już obejmowanie i właśnie przejście na „ty”, również w sytuacjach publicznych, w obecności dziennikarzy. Wystarczy inicjatywa ze strony jednego premiera, aby przeszli na taki bezpośredni kontakt.
Ale premier Węgier – jak policzyłam – siedem razy zwrócił się na tej konferencji prasowej do Matusza Morawieckiego i ani razu po imieniu.