W Sądzie Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia wersja policyjna rozsypała się jak domek z kart. Sąd orzekł, że uczestnicy ruchu Obywatele RP stojący z banerami przy ulicy Smolnej zostali bezprawnie zatrzymani. Policja twierdziła, że zatrzymanie nie było zatrzymaniem, a jedynie czynnością legitymowania.
Oto fakty. W dniu Święta Niepodległości przez stolicę przeszedł marsz, w którym dominowali członkowie organizacji nacjonalistycznych (Młodzieży Wszechpolskiej i ONR). Nieśli transparenty z hasłami nawołującymi do nienawiści i wznosili hasła o podobnej treści. Nieopodal trasy ich przemarszu, ale w odległości ponad 100 metrów, przy ul. Smolnej kilkadziesiąt osób stanęło z banerami o treściach antyfaszystowskich, aby wyrazić w ten sposób protest przeciwko zawłaszczaniu Święta Niepodległości przez skrajną prawicę.
W pewnym momencie, zanim jeszcze Marsz Niepodległości się rozpoczął, specjalny oddział policyjny na rozkaz przełożonych spacyfikował antyfaszystowską pikietę. Ludzi brutalnie porywano z ulicy i wrzucano do policyjnych tzw. suk (w tym niżej podpisanego). Przez kilkadziesiąt minut kolumna furgonetek jeździła po Warszawie, aby w końcu zaparkować przed komisariatem przy ul. Dzielnej. Tam przez kilka godzin zatrzymane osoby tkwiły w wąskim i dusznym korytarzu. Po pewnym czasie funkcjonariusze przystąpili do spisywania obywateli. Pierwsza osoba wyszła z komisariatu po mniej więcej dwóch godzinach, a ostatnia po prawie pięciu, jakie upłynęły od momentu zatrzymania.
Policja jest innego zdania
Większość uczestników pikiety zaskarżyła czynności policyjne, wskazując na liczne nieprawidłowości. Wszystkie skarżące osoby zgodnie twierdziły, że czynność legitymowania została przez policję wykorzystana do zatrzymania bez podania przyczyn i bezprawnego pozbawienia wolności.