Listopadowe głosowanie w Parlamencie Europejskim nad rezolucją potępiającą naruszanie praworządności w Polsce odbiło się w naszym kraju szerokim echem. PiS starał się przykryć niewygodny dla niego temat bezczelnego łamania praworządności pełnymi emocji rozważaniami nad zdradzieckim charakterem europosłów PO, zwłaszcza tych, którzy głosowali za rezolucją. Sytuację ułatwiał mu fakt, że nie po raz pierwszy w tak zasadniczej sprawie opozycja – która przecież zgodnie potępia PiS za łamanie praworządności i za stopniowe tworzenie państwa policyjnego – zachowała się niejednolicie. Część posłów PO poparła rezolucję, pozostali wraz z europosłami lewicy wstrzymali się, a PSL – jak to ma w zwyczaju – stanął w rozkroku i z jednej strony w pełni zgodził się z zawartą w rezolucji krytyką rządów PiS, z drugiej zbojkotował głosowanie, tłumacząc to „sprzeciwem wobec sankcji dla Polski” (choć od tej rezolucji do sankcji droga daleka i będzie jeszcze czas się sprzeciwić).
Szkoda. Kolejna zmarnowana okazja, aby opozycja: po pierwsze, zademonstrowała jedność w tak elementarnej sprawie jak obrona praworządności; po drugie zaś, zgodnie spróbowała wyjaśnić opinii publicznej, że pisowsko-kukizowa teza, iż „brudy trzeba prać we własnym domu”, to po prostu zamiatanie brudów pod dywan, a poza tym Unia Europejska to właśnie nasz wspólny dom.
Pozostaje wszakże do omówienia problem natury bardziej ogólnej, a mianowicie jak właściwie powinni zachować się europosłowie prodemokratycznej i prokonstytucyjnej opozycji, gdy w Parlamencie Europejskim albo innym gremium (np. w Radzie Europy) zanosi się lub dochodzi do debat i rezolucji krytycznych wobec rządu PiS? Pozwolę sobie zaproponować kilka zasad. Otóż sądzę, że polscy europosłowie reprezentujący demokratyczną opozycję (proponuję na stałe tę nazwę, zamiast „opozycja totalna”):
1.