Projekt liberalizujący istniejące prawo aborcyjne został odrzucony przez Sejm w większości za sprawą PiS. Projekt zaostrzający te przepisy został skierowany do komisji sejmowej także przede wszystkim przez głosowanie posłów PiS. Reszta to gra pozorów.
Platforma popełniła, jak się potem okazało, błąd polegający na tym, że ci jej posłowie, którzy zapewne zagłosowaliby przeciw liberalizacji, a być może za zaostrzeniem ustawy, nie przyszli na głosowanie. Ich fizyczna nieobecność na sali obrad pozwoliła posłom PiS łatwo policzyć, w jakim rozmiarze oni sami mogą poprzeć wniosek kierujący liberalny projekt do komisji, wychodząc przy tym na obrońców kobiet i zwolenników inicjatyw obywatelskich. Ten zamysł powiódł się w stu procentach, a orkiestra lewicowo-liberalna zagrała dokładnie tak, jak przewidział Jarosław Kaczyński: to opozycja jest winna i ona będzie odpowiadać za nieszczęście kobiet.
Grzegorz Schetyna, to prawda, zapewne nie przewidział tego ruchu Kaczyńskiego i w grze pozorów przegrał. Gdyby się go domyślił, posłowie PO mogliby także nie wziąć udziału w głosowaniu, ale siedzieliby na sali, i rachmistrze PiS mieliby znacznie większy kłopot z ustaleniem, w jakim rozmiarze mogą być prokobiecy i proobywatelscy, oczywiście nadal tak, aby projekt liberalizujący prawo aborcyjne nie przeszedł dalej.
Jak zwykle wszyscy zajmują się takimi gierkami, a nie meritum: w komisji sejmowej znalazł się projekt nakazujący kobietom rodzenie w przypadkach genetycznych uszkodzeń płodów (co oznaczałoby skasowanie jednego z trzech wyjątków od zakazu aborcji, które dziś obowiązują, choć i tak często nie są przestrzegane). I ten projekt, być może po jakichś poprawkach, ma poparcie klubu PiS, a prezydent Duda już zapowiedział jego podpisanie.
Rozliczenie opozycji i cały hałas wokół głosowania przykryły jednak całkowicie ten fakt.