Przebudowa jednej trzeciej gabinetu stanowi logiczne dopełnienie wcześniejszej o miesiąc wymiany premiera ze „swojskiej” Beaty Szydło na „światowego” Mateusza Morawieckiego. Było z tego powodu trochę płaczu i zgrzytania zębami na dalekiej prawicy („zamiast pierwszego szeregu PiS rządzi trzeci garnitur Platformy”), ale powody do zmartwień mają też PO i Nowoczesna. Co prawda nie zmienia się system polityczny, który instaluje w Polsce PiS, ale wizerunek ekipy nieco się poprawił.
PiS po kolejnej operacji plastycznej może przyciągnąć trochę wyborców niezdecydowanych, tych, których straszył Antoni Macierewicz, denerwował Jan Szyszko czy śmieszył Witold Waszczykowski, a nieprzywiązujących aż takiej wagi do kwestii ustrojowych. Kto wie, czy nie istotniejsze jest jednak zagrożenie demobilizacją wyborców partii opozycyjnych – Jarosław Kaczyński do spółki z Morawieckim usunęli bowiem z widoku większość najłatwiejszych dla nich celów.
Kaczyński zrzuca balast
Czterech ministrów było dla PiS największym obciążeniem i cała czwórka straciła stanowiska. Dymisji Waszczykowskiego i Konstantego Radziwiłła spodziewali się wszyscy. Szef dyplomacji był jednoosobową fabryką gaf i nie miał przyjaciół w partii. Singlem był też minister zdrowia, któremu na finiszu zaszkodził protest lekarzy rezydentów. Także los Szyszki był przesądzony – minister środowiska jako twarz wycinki Puszczy Białowieskiej słabo nadawał się do gabinetu Morawieckiego, który ma poprawić relacje Polski z Unią Europejską. Już na początku grudnia posłowie PiS spodziewali się odejścia Szyszki; na posiedzeniu klubu 5 grudnia dworowali sobie z prezentacji slajdów ministra. Po kilku kpinach („przynieść ci piłę?”) Szyszko się obraził i przerwał wykład o Puszczy.