Rzadko piszę o opozycji i staram się jej nie krytykować. Nie dlatego, że jestem zadowolony z jej jakości – bo nie jestem – ale dlatego, że od ponad dwóch lat polskim problemem numer jeden są poczynania obozu rządzącego, demolującego nasze państwo, naigrawającego się z konstytucji i prawa, a także stwarzającego coraz większe zagrożenie dla międzynarodowej pozycji naszego kraju.
Jednak bieg zdarzeń w ostatnim okresie wymusza refleksję nad stanem opozycji. Wyniki kolejnych sondaży pokazują, że – jeśli obecna tendencja się utrzyma – nawet w sytuacji, gdy najbliższe wybory parlamentarne będą wolne i uczciwe (co wcale nie uważam za sprawę oczywistą), demokratyczna opozycja nie będzie miała szans na ich wygranie.
Kondycję opozycji mogliśmy dostrzec jak w soczewce, obserwując jej zachowanie w sprawie skierowania do dalszych prac sejmowych dwóch projektów obywatelskich, których celem była zmiana obecnych regulacji prawnych w sprawie dopuszczalności aborcji. Jeden z nich zdecydowanie zaostrzał obowiązujące prawo, drugi – radykalnie je liberalizował. Było oczywiste, że ten drugi projekt nie ma najmniejszych szans na uchwalenie w obecnym Sejmie, a los pierwszego zależy od kalkulacji politycznych Jarosława Kaczyńskiego.
Zanim przedstawię ocenę zachowania opozycyjnych partii w tej sprawie, powinienem podzielić się osobistym świadectwem. Mam udział w uchwaleniu obecnej ustawy antyaborcyjnej. Gdy w styczniu 1993 r. Sejm głosował nad tą ustawą, wraz z dwoma innymi posłami Partii Konserwatywnej: Michałem Chałońskim i Pawłem Zalewskim, zgłosiłem do niej poprawkę dopuszczającą możliwość przerwania ciąży w szczególnych okolicznościach. Paweł Zalewski przedstawił ją w drugim czytaniu projektu ustawy i właśnie ta poprawka została przyjęta przez Sejm.