Jeszcze w 2015 r. chełpiliśmy się cenzurką wzorowego ucznia – Polska w międzynarodowych porównaniach pokazywana była jako przykład modelowej transformacji od komunizmu do liberalnej demokracji i od gospodarki socjalistycznej do wolnorynkowego kapitalizmu. Polski system polityczny określano, przypomniał prof. Adam Przeworski w POLITYCE, jako skonsolidowaną, czyli trwałą i odporną na upadek, demokrację. Ba, nawet opublikowane wiosną 2015 r. wyniki Europejskiego Sondażu Społecznego pokazywały, że Polacy byli otwarci na imigrantów i uchodźców w podobnym stopniu jak mieszkańcy Zachodu.
Dalszą historię znamy i ciągle w niej żyjemy, pytając, jak Jacek Żakowski Adama Przeworskiego: „Dlaczego nam to się stało?”. A ten, mądry kilkudziesięcioletnim doświadczeniem badań na całym świecie, odpowiada szczerze: „Nie rozumiem dlaczego. Teoretycznie to nie powinno się zdarzyć”.
Pod tymi słowami podpisuje się inny politolog prof. Radosław Markowski. Odwołując się m.in. do solidnych danych Polskiego Generalnego Studium Wyborczego oraz innych badań, pokazuje, że nic nie wskazywało, by w 2015 r. zmienił się pozytywny stosunek Polaków do demokracji. Podkreśla, że ideałem demokracji dla Polaka były: sądy równo traktujące ludzi, kontaktowość rządu oraz uczciwe i wolne wybory (we wszystkich przypadkach wyniki uzyskiwały ponad 9 w 11-punktowej skali). Nie chcieliśmy ustrojowej rewolucji, co zresztą potwierdzają wyniki wyborów – PiS dostało 19 proc. głosów uprawnionych do głosowania, mniej choćby niż SLD w 2001 r. W 2015 r. lewica jednak do Sejmu nie weszła, jej głosy się zmarnowały, przekładając się na nieoczekiwany triumf Jarosława Kaczyńskiego – zdolność do samodzielnego rządzenia. Teoria „przypadku wyborczego” być może dobrze opisuje dynamikę samych wyborów, czy jednak pomaga zrozumieć, dlaczego dwa lata później PiS utrzymuje w sondażach poparcie niezmiennie oscylujące wokół 40 proc.