Od miesięcy bawi się z mediami w ciuciubabkę. Oficjalnie odgrywa rolę spełnionego samorządowca, któremu niczego poza pomyślnością słupczan do szczęścia nie potrzeba. Ale gdy tylko nadarzy się okazja, zaraz daje do zrozumienia, że jego gospodarskie talenty przydałyby się całej Polsce, sprowadzonej przez PiS na złą drogę. Gdyż Robert Biedroń – co podkreśla z godną podziwu regularnością – szczerze „kocha Polskę”. Nie uchyli się więc od wzięcia za nią odpowiedzialności, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Ale gdy tylko zachęceni sugestiami dziennikarze zaczną drążyć, jakie właściwie są jego polityczne plany, niezmiennie słyszą od Biedronia ironiczne uwagi o wpychaniu go na siłę do wielkiej polityki – i tak do znudzenia. Komu innemu takie igranie odbiłoby się pewnie czkawką, ale Biedroniowi jakimś cudem uchodzi na sucho. Zawsze umie skrócić dystans, obrócić sprawę w żart, wykpić się osobistym wdziękiem. Z większością dziennikarzy przeprowadzających z nim wywiady jest zresztą na „ty”.
Ostatnio jego sugestie stały się jednak wyraźniejsze. Jakby słupski gorset naprawdę zaczynał go już krępować. „W tej chwili jestem prezydentem Słupska, ale ten etap może się kiedyś skończyć” – dał do zrozumienia. Albo: „Jestem gotowy wrócić do polityki ogólnopolskiej”. „Wrócę do polityki, aby pokazać, że ona może wyglądać inaczej”. „Wrócę, bo jestem już wściekły”. Zapewnia, że ostatnie wyniki sondażowe dały mu do myślenia.
Najpierw prezydent
Dopisywany od jakiegoś czasu w sondażach do listy potencjalnych kandydatów na prezydenta RP Robert Biedroń z kilkunastoprocentowym poparciem regularnie zajmuje trzecie miejsce. Przed nim tylko Andrzej Duda i Donald Tusk. W drugiej turze przegrywa z obecnym prezydentem, choć z deklarowanym w jednym z ostatnich sondaży 40-proc.