W ostatnią sobotę, w ósmej dobie akcji, ratownicy trafili na pierwszego z trzech poszukiwanych kamratów, w niedzielę znaleźli drugiego. Przedarli się do nich po wypompowaniu wody z zalewiska, powstałego w najniższym miejscu zniszczonego chodnika. Tliła się jeszcze wtedy iskra nadziei.
Co się wydarzyło w „Zofiówce”
Sobota 5 maja. W jastrzębskiej kopalni „Zofiówka” pracowało przeszło 250 górników. Na głębokości 900 m jedenastoosobowa brygada drążyła nowy chodnik – w tym miejscu nie wydobywano węgla, rejon przygotowywano dopiero do eksploatacji. Miał ponad 6 m szerokości i 4 m wysokości. Zbliżała się godzina 11…
W kilka sekund kilkudziesięciometrowa część chodnika – z obudową, taśmociągami, pracującymi maszynami i całą infrastrukturą energetyczną, klimatyzacyjną, tłoczącą powietrze, odprowadzającą metan i wodę – przestała istnieć. Doszło do wypiętrzenia spodu chodnika, fachowo spągu, swoistej „podłogi”, i to ona została z niesamowitą siłą wyrzucona w górę, miażdżąc o uzbrojony strop wszystko, co na niej stało, leżało i pracowało.
W tej plątaninie skał i sterty żelastwa pozostały gdzieniegdzie niewielkie, 40–60-centymetrowe prześwity, długie na metr, czasem dużo dłuższe. Niebawem zaczęli wczołgiwać się w nie ratownicy… Takie prześwity to jedna z szans na ratunek, nadzieja na przetrwanie w rumowisku. Zaczęto tłoczyć w nie powietrze.