Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Proces w sprawie Igora Stachowiaka z (za) krótką ławą oskarżonych

Według ojca Igora, Macieja Stachowiaka, wszystko w tym procesie jest nie takie, jak być powinno. Według ojca Igora, Macieja Stachowiaka, wszystko w tym procesie jest nie takie, jak być powinno. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Przed Sądem Rejonowym Wrocław-Śródmieście ruszył proces czterech policjantów. Grożą im wyroki do 5 lat więzienia, bo według prokuratury to nie oni spowodowali śmierci 25-letniego Igora.

Do zatrzymania Igora Stachowiaka doszło 15 maja 2016 r. na wrocławskim rynku. Rok później sprawę ujawnił w głośnym reportażu telewizyjnym Wojciech Bojanowski z TVN 24. Pokazał m.in. film z monitoringu miejskiego i policyjnej kamery umieszczonej w paralizatorze. Cała Polska zobaczyła policjantów szarpiących na rynku młodego mężczyznę, duszących go i rażących taserem. Potem na komisariacie przy ul. Trzemeskiej ponownie użyto paralizatora. Chłopaka poniżano i pastwiono się nad nim. A potem ofiara policyjnej interwencji straciła przytomność i już jej nie odzyskała.

Policjanci zamiatali pod dywan

Do Macieja Stachowiaka, ojca Igora, policjanci dotarli z informacją, że jego syn zmarł na komisariacie. Nikt mu nic nie zrobił, po prostu spadł z krzesła i się zabił. To był pierwszy z fałszywych tropów podsuwanych w tej sprawie przez policjantów. Komendant główny policji Jarosław Szymczyk dopiero z telewizji dowiedział się, że rok wcześniej doszło do policyjnej interwencji zakończonej śmiercią zatrzymanego. A przynajmniej tak twierdził.

Śledztwo w sprawie tej śmierci ślimaczyło się, bo policjanci długo nie przekazywali prokuraturze dowodów. Postępowanie przeniesiono z Wrocławia najpierw do Legnicy, potem do Poznania. Po wielu miesiącach prokuratura zdecydowała się postawić w końcu zarzuty, ale tylko czterem funkcjonariuszom biorącym bezpośredni udział w interwencji. Akt oskarżenia nie objął innych policjantów z komisariatu przy Trzemeskiej ani ich przełożonych, którzy powinni ponosić odpowiedzialność za brak nadzoru.

Czytaj także: Gra o prawdę w sprawie Igora Stachowiaka

Funkcjonariuszy Pawła G., Pawła P., Adama W. i Łukasza Rz. (to on używał paralizatora) oskarżono o przekroczenie uprawnień, a Łukasza Rz. dodatkowo o znęcanie się nad zatrzymanym poprzez użycie tasera bez potrzeby. Prokuratura nie znalazła jednak dowodów, że to właśnie zachowanie policjantów spowodowało śmierć Igora. Z tym nie mogą się pogodzić rodzice chłopaka.

Zrobiono wiele, aby ława oskarżonych była krótka

Według Macieja Stachowiaka wszystko w tym procesie jest nie takie, jak być powinno. Jest przekonany, że śmierć jego syna była wynikiem przemocy zastosowanej przez funkcjonariuszy. Nie tylko rażenie paralizatorem, ale szarpanie i duszenie, które spowodowały ujawnione podczas sekcji obrażenia. Domagał się, aby zarzut dotyczył nieumyślnego spowodowania śmierci, i chciał, żeby w związku z tym sprawa toczyła się przed sądem okręgowym, a nie rejonowym. Przed sądem powinni stanąć też inni policjanci, którzy ukrywali prawdę w tej sprawie, nie ujawniali dowodów, kryli podwładnych. Trudno nie przyznać mu racji.

Wydaje się, że zrobiono wiele, aby ława oskarżonych była krótka, a całej sprawie obniżyć rangę i tak zinterpretować dowody, aby można było użyć łagodniejszej kwalifikacji karnej. Okoliczności śmierci Igora Stachowiaka były bulwersujące i zszokowały opinię publiczną, a teraz okazuje się, że nie doszło do niczego strasznego. Po prostu przekroczono nieco uprawnienia. Wygląda na to, że na razie śmierć Igora pozostanie nieosądzona.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną