JOANNA PODGÓRSKA: – Minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski oskarżył właśnie myśliwych, że nie wypełniają obywatelskiego obowiązku i lekceważą polską rację stanu, bo nie dość przykładają się do odstrzału dzików, które roznoszą wirus ASF. Rzeź dzików trwa, a ministrowi ciągle mało?
ANDRZEJ ELŻANOWSKI: – Sytuacja jest tragiczna. Nie jestem ekspertem technicznym w kwestiach myślistwa czy rolnictwa, ale jestem profesorem zoologii i naukowcem, który potrafi czytać literaturę naukową i ekspertyzy, czego najwyraźniej nie potrafią robić w Ministerstwie Rolnictwa i RW. Trzeba podkreślić, że epidemiologia ASF nie jest dobrze poznana; to przyznają praktycznie wszystkie poważne źródła. Jest dobrze uzasadnione podejrzenie, że rezerwuarem choroby są hodowle świń, a nie dziki. Wskazuje na to szereg przesłanek. ASF wybuchł dawno temu na Półwyspie Iberyjskim i na Sardynii. Tam po opanowaniu sytuacji w hodowlach i wdrożeniu bioasekuracji choroba wygasała. To nie dziki ją napędzały, mimo że tam były i są. Są też dane, które wskazują, że nawet przy bardzo niskiej gęstości populacji dzików ASF nadal się szerzy.
To, zdaje się, polski przypadek. W ostatnim sezonie zastrzelono ponad 360 tys. dzików, a ASF jak się rozprzestrzeniał, tak się rozprzestrzenia.
Zwracał na to uwagę choćby prof. Rafał Kowalczyk, dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN. Intensywny odstrzał trwa od trzech lat, w ciągu ostatniego sezonu zwiększył się bardzo gwałtownie, bo o 20 proc. w porównaniu z poprzednim, a sytuacja nie zmieniła się w najmniejszym stopniu. Wiadomo na pewno, że intensywny odstrzał nie wpływa na tempo rozprzestrzeniania się wirusa.
Z drugiej strony wiadomo na pewno, że prawie wszystkie przypadki ognisk wirusa ASF wybuchające wśród świń wynikają z ludzkiego niechlujstwa, niedbalstwa i nieprzestrzegania zasad bioasekuracji.