Jeszcze przed wyborami, i zapewne w celach marketingowych, prezes Kaczyński stwierdził, że widzi siebie w jednym pochodzie z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości z Donaldem Tuskiem. Podobne tezy o „wspólnym marszu” wygłaszali premier Morawiecki i prezydent Duda. Hasłem kampanii PiS było „Polska jest jedna”. Jeden z prawicowych blogerów napisał – już po samorządowych wyborach – o obcym sobie elektoracie kosmopolitycznym: „Nie ma co się obrażać. To też jest elektorat. Można nawet powiedzieć, że to nie ich wina, że nie mieli się od kogo nauczyć patriotyzmu i dumy narodowej. (…) Trzeba się nauczyć do nich mówić bez nienawiści i piętnowania”.
Po stronie opozycji do idei pojednania dorobiona została nawet cała ideologia. Otóż zgodnie z nią nie da się trwale pokonać PiS ani ukarać jej działaczy, propagandystów, całej klienteli itp., ponieważ ta partia jeszcze bardzo długo będzie znaczącym elementem polskiej sceny politycznej, nawet jeśli straci na pewien czas władzę. I na realny odwet nie pozwoli. Tym bardziej – jak słychać – nie można piętnować elektoratu tego ugrupowania. Ani tego twardego, bo ma on prawo do swoich przekonań, ani tym bardziej tzw. miękkich wyborców, którzy mogą się po ludzku mylić albo kierować takimi pobudkami, jakie uważają za stosowne, np. materialnymi. Jeśli zostanie zastosowana metoda zemsty i kary, to czeka nas piekło, a konflikt i tak się nie rozstrzygnie. Zrodzi to tylko kolejną traumę, nową porcję krzywd, które będą odreagowane w następnym rozdaniu. I tak bez końca. A może przyjść bardziej radykalna zmiana, firmowana przez „dziarskich chłopców” z ekipy narodowej, która spowoduje, że ludzie jeszcze zatęsknią za starym PiS.
Takie idee w różnym natężeniu i formach głoszą byli politycy (np.