To, co się zdarzyło w ostatnich tygodniach, można nazwać ewenementem. Jeszcze nigdy polscy policjanci nie przeprowadzili równie spektakularnej i skutecznej akcji – tak to trzeba nazwać – strajkowej. Chociaż regularny strajk w formacji mundurowej nie jest dozwolony, to przecież policjantom udało się go przeprowadzić, nie łamiąc w zasadzie prawa. W zasadzie, bo można podejrzewać, że to prawo w niektórych przypadkach zostało nadkruszone, ale kary nie będzie. Nie da się przecież udowodnić, iż epidemia nazwana psią grypą była zwykłą zbiorową symulacją.
Jak protestowali policjanci
Zanim epidemia wybuchła, próbowano pokojowo przekonać ministra Joachima Brudzińskiego, że policyjne postulaty zasługują na uwagę. Chodziło m.in. o podwyżki, płatne w całości chorobowe i przywrócenie poprzednich przepisów emerytalnych (emerytury po 15 latach służby). Policyjni związkowcy odbijali się od ministerialnych drzwi jak od ściany, nic nie wskórali. Więc oflagowano niektóre komendy, posterunki oraz radiowozy. Minister potraktował tę demonstrację pobłażliwie – negocjacje wciąż stały w miejscu.
Kolejną formę protestu z radością przywitali kierowcy. Zamiast mandatów drogówka zaczęła stosować pouczenia. To już mogło być odczuwalne z perspektywy budżetu, bo wpływy z tytułu naruszeń prawa drogowego gwałtownie zmalały. No cóż, ministra to nie ruszyło, w dalszym ciągu ściana.
Czytaj też: Strajk według policjantów
Wielka uliczna manifestacja służb mundurowych w stolicy na warszawiakach zrobiła wrażenie, ale nie na ministrze. No i niebawem wybuchła epidemia. Funkcjonariuszy na L4 przybywało, za to na ulicach ich ubywało.