Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Strzyżenie owiec

Tak goli fiskus

Skarbówka żadnych wątpliwości nie ma, zwierzchnicy oczekują od niej coraz większych efektów uszczelniania. Skarbówka żadnych wątpliwości nie ma, zwierzchnicy oczekują od niej coraz większych efektów uszczelniania. Marcin Mokierów-Czołowski
Państwo zaciekle ściga także podatników, od których żadne pieniądze mu się nie należą. Robi to w majestacie uchwalanego na kolanie prawa. Albo i bez niego.
Siedziba Konfederacji Lewiatan. Organizacja zatrudnia obecnie aż 157 ekspertów podatkowych.Wistula/Wikipedia Siedziba Konfederacji Lewiatan. Organizacja zatrudnia obecnie aż 157 ekspertów podatkowych.
Coraz częściej zdarza się, że urzędnicy skarbowi straszą podatników grzywnami za niepopełnione przez nich grzechy.Łukasz Dejnarowicz/Forum Coraz częściej zdarza się, że urzędnicy skarbowi straszą podatników grzywnami za niepopełnione przez nich grzechy.

Artykuł w wersji audio

Prowokacja dwóch pracownic Urzędu Skarbowego w Bartoszycach poruszyła całą Polskę. Urzędniczki zadały sobie sporo trudu, żeby zrobić oszusta podatkowego z uczciwego człowieka. Po godzinach jego pracy przyjechały do warsztatu samochodowego, z którego jeszcze nie wyszedł, błagając o wymianę przepalonej żarówki w ich aucie. Mają przed sobą długą podróż, bez żarówki nie da rady. Pracownik warsztatu okazał się człowiekiem życzliwym, gotowym do pomocy. Dał im swoją prywatną żarówkę, żeby w dalszą drogę nie musiały jechać niesprawnym samochodem. Wziął za nią 10 zł. Zamiast wdzięczności otrzymał od pań mandat na 500 zł, którego nie przyjął. Urząd skarbowy skierował sprawę do sądu. Ten uznał, że mechanik jest winny – nie wystawił paragonu, ale go nie ukarał. Naczelniczka urzędu, niezadowolona ze zbyt łagodnego wyroku, zagroziła apelacją. Do której nie doszło, ponieważ w zamian doczekała się donosu, w wyniku którego obie urzędniczki prowokatorki mogą zostać ukarane o wiele surowiej, bo wyjeżdżając niesprawnym samochodem mogły naruszyć wiele innych przepisów.

Premier Morawiecki jeździ po kraju i chwali się, ile miliardów zyskało państwo na skutecznej walce z oszustami podatkowymi, ale nie dostrzega, że przy okazji skarbówka czyni przestępcami wielu uczciwych ludzi. Jakby, nieusatysfakcjonowana liczbą aferzystów, dobierała z grona uczciwych. Większość – ze strachu przed mściwością fiskusa – płaci pieniądze, których nie są państwu winni. Dochodzi nawet do sytuacji, że uczciwi przedsiębiorcy boją się prosić o zwrot należnego im podatku VAT, żeby nie budzić niechęci urzędników. Coraz częściej zdarza się też, że urzędnicy skarbowi straszą podatników grzywnami za niepopełnione przez nich grzechy. Ich pieniędzmi również uszczelnia się dziurawy budżet.

Kwity za kwiaty

Blady strach padł na pary, które związek małżeński zawierały w Rypinie w woj. kujawsko-pomorskim w 2016 r. Po dwóch latach otrzymały od tamtejszego urzędu skarbowego wezwanie do udzielenia fiskusowi odpowiedzi na kilka pytań. Gdzie i kiedy odbyło się ich wesele? Jaką sumę zapłacili za wystrój sali weselnej, ewentualnie także kościoła? Kto polecił im zespół muzyczny, który wynajęli na uroczystość, i czy otrzymali od usługodawców potwierdzenie zapłaty. A także kilka innych pytań, na które odpowiedzieć muszą w ciągu najbliższych siedmiu dni. Pisma z urzędu nie sposób zlekceważyć, to przecież oficjalne wezwanie.

Niecodziennym żądaniem zainteresował się portal money.pl i poprosił o wyjaśnienie Izbę Administracji Skarbowej w Bydgoszczy. Z jej odpowiedzi wynikało, że podległy jej Urząd Skarbowy w Rypinie z podatników nowożeńców tylko sobie zażartował, więc do urzędowego wezwania nie muszą podchodzić poważnie. Cytuję: „Pismo skierowane przez Naczelnika Urzędu Skarbowego w Rypinie do nowożeńców nie jest wezwaniem, jest jedynie prośbą o informacje; to jednostkowe działanie Urzędu dotyczące konkretnego postępowania wobec podmiotów z branży weselnej. Urzędy skarbowe co do zasady nie stosują takich rozwiązań, nie są one zalecane. Osoba, która otrzymała takie pismo, nie ma obowiązku na nie odpowiadać. Adresat pisma nie jest stroną jakiejkolwiek kontroli lub postępowania podatkowego ze strony urzędu skarbowego i w związku z tym pismem nie grożą mu żadne konsekwencje”.

Może rzeczywiście Urząd Skarbowy w Rypinie żartował, a może jego instancja nadrzędna, czyli izba, mija się jednak z prawdą? Najwyraźniej bowiem skarbówka szuka haków na branżę weselną w całym kraju i próbuje je znajdować, strasząc uczciwych podatników. Chce wyręczyć się nimi. Podobne pisma jak pary w Rypinie dostały także małżeństwa w innych regionach kraju – donosi money.pl. Wszystkie dotyczyły wesel, które odbywały się przed dwoma laty.

Najsurowiej potraktował nowożeńców Urząd Skarbowy w Ostrowcu Świętokrzyskim. Nie tylko zażądał od nich przedstawienia umów i faktur, jakie powinni byli otrzymać z okazji organizacji przyjęcia weselnego, ale także odpowiedzi na szczegółowe pytania w stylu – ilu gości bawiło się na weselu, jakiej zapłaty zażądali grajkowie, ile kosztowali kelnerzy, a ile wziął fotograf itp. Żadne przepisy nie nakazują nowożeńcom gromadzenia faktur ani prowadzenia pamiętnika dokumentującego zdarzenie. A jednak urząd wezwał ich nie tylko do odpowiedzi na zadane pytania, ale także do wyjaśnienia, skąd mieli pieniądze na wesele. Grożąc karą 2,8 tys. zł w przypadku braku chęci do współpracy. Pachnie szantażem – albo doniesiecie na innych, albo sami będziecie mieli kłopoty.

Pułapka na podatników

Skoro można karać podatnika za krótką pamięć i niewywiązywanie się z nieistniejących przepisów, to jakież pole do popisu daje urzędnikom aparatu skarbowego złe prawo, uchwalane nierzadko w ciągu jednej nocy. Takie jak wrzutka, w ostatniej chwili wpisana do nowelizacji ustawy o PIT w 2006 r., w czasach koalicji PiS, LPR i Samoobrony.

Do tej pory, jeśli ktoś na przykład kupił czy odziedziczył mieszkanie po rodzicach i sprzedał je przed upływem pięciu lat, nie musiał płacić podatku, jeśli te pieniądze przeznaczył na zakup nowego. Wrzutką, bez żadnego uzasadnienia, był przepis nie tylko uzależniający skorzystanie z ulgi od faktu co najmniej rocznego zameldowania w odziedziczonym lub kupionym mieszkaniu, ale nakazujący podatnikowi złożenie w urzędzie skarbowym stosownego w tej sprawie oświadczenia.

Ani formularza, ani wzoru tego oświadczenia Ministerstwo Finansów nigdy nie opracowało. Konieczność składania oświadczenia zdumiewa, ponieważ w żadnym stopniu nie zmienia ono stanu faktycznego, ale przede wszystkim dlatego, że fiskus i tak te wszystkie informacje posiada. Dostaje przecież akt notarialny poświadczający wydanie pieniędzy na zakup nowego lokalu, ma dostęp do bazy PESEL. Bezsens jego składania od początku był więc widoczny. Kiedy zatem najbliższe wybory parlamentarne wygrała koalicja PO-PSL, bzdurny przepis uchylono.

Wydawałoby się, że nareszcie zainteresowani będą mieli spokój. Dlaczego więc, choć uchylony przepis dotyczył tylko osób, które uzyskały, np. odziedziczyły lub kupiły, lokal w latach 2007–08, a czasem tylko przekształciły do niego lokatorskie prawo na własnościowe, w kolejnych latach okazywało się, że skarbówka z powodu już nieobowiązującego przepisu uporczywie żądała nienależnego państwu podatku? Dlaczego wielu z nich oskarżyła nawet o przestępstwo karne-skarbowe? Dlaczego RPO interweniował w sprawie, wydawałoby się, nieaktualnej? Bo mimo to fiskus z okazji gnębienia uczciwych ludzi nie zrezygnował. Urzędnicy wiedzieli, że w niechlujnych przepisach kryje się pułapka, w którą wszyscy zainteresowani muszą wpaść.

Pani X. w mieszkaniu rodziców mieszkała od zawsze, ale jego prawną właścicielką została dopiero po śmierci mamy, pod koniec 2008 r., ojciec odszedł wcześniej. Kiedy wyszła za mąż i urodziło się dziecko, trzeba było rozejrzeć się za czymś większym. W 2011 r. zbyt małe mieszkanie po rodzicach zostało więc sprzedane, rodzina zaciągnęła kredyt i kupiła inne. Bzdurny przepis o składaniu oświadczenia już dawno nie obowiązywał. Nawet nie wiedzieli, że kiedyś by ich dotyczył. Co ciekawsze, nie wiedział tego nawet notariusz wydający im akt notarialny. Dowiedzieli się prawie pięć lat później, kiedy urząd skarbowy zgłosił się do nich po niezapłacony podatek.

To nic, że pani X. była w sprzedanym mieszkaniu zameldowana dużo dłużej niż przez rok, bez znaczenia było też, że uzyskane z jego sprzedaży pieniądze przeznaczyli na zakup nowego. Ulga należała im się jak najbardziej, nic państwu nie byli winni. Nieważne nawet, że w stosownej ustawie, która obowiązywała w roku, kiedy lokal sprzedawali, nic o żadnych oświadczeniach nie było, więc nie mogli o nich wiedzieć. Pułapką okazało się to, że – jak przekonywali urzędnicy – obowiązywały ich przepisy z 2008 r.! Kiedy mieli obowiązek złożenia oświadczenia. Nie zrobili tego, więc muszą płacić!

Postraszono ich konsekwencjami, że w razie sprzeciwu fiskus dobierze im się do skóry w ramach Kodeksu karnego skarbowego, czyli wytoczy im sprawę karną. Dla państwa staną się już nie tylko oszustami podatkowymi, ale też przestępcami. Wzięli kolejny kredyt i żądane kilkadziesiąt tysięcy złotych zapłacili. Proszą o niepodawanie nazwiska, żeby urząd nie chciał się zemścić.

Odważni, którzy decydowali się na dochodzenie swoich racji w sądach administracyjnych, przegrywali sprawy. Prośby RPO o prokonstytucyjną wykładnię przepisów, zgodną z interesem publicznym, czyli umożliwienie skorzystania z ulgi wszystkim, którym się ona należy, niezależnie od tego, czy złożyli niepotrzebne oświadczenie, były ignorowane. Na pytanie posłanki PO, ilu osób dotyczy problem, MF odpowiedziało, że prawie 19 tys.

Głucha skarbówka

Zaciekłość urzędników skarbowych w sprawie tzw. ulg meldunkowych okazała się zdumiewająca. Pani Z. nie dała się zastraszyć, odwołała się od decyzji podatkowej do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego i, o dziwo, wygrała! Sąd przyznał jej rację 27 września tego roku. Po raz pierwszy, bo poprzednie sprawy podatnicy w sądach przegrywali. Radość pani Z. trwała jednak krótko. – Urząd skarbowy, nie posiadając żadnego dowodu winy, postanowił wytoczyć jej sprawę karną – twierdzi Marek Isański, założyciel Fundacji Praw Podatnika. Karnych spraw, wytoczonych przez urzędy skarbowe osobom, które skorzystały z ulgi, nie składając stosownego oświadczenia, a jednak nie zgodziły się zapłacić nienależnego podatku, jest aż 440.

Ale trafiła kosa na kamień. Isański sam był ofiarą fiskusa, urząd zarzucał mu przestępstwa podatkowe, z firmy wyprowadzono go w kajdankach. Było to 20 lat temu (pisaliśmy o tym w POLITYCE 23 z 2014 r.). Cały czas walczył, dowodząc, że prawa nie złamał. I w końcu wygrał. Za swój sukces uważa to, że niekorzystne dla poszkodowanych wyroki sądów od ubiegłego roku zaczęły się zmieniać. Teraz WSA i NSA zaczęły przyznawać im rację. – Sukces dotyczy tylko spraw, które jeszcze się toczą – zauważa Marek Isański. – Podatnicy, od których fiskus bezprawnie zażądał nienależnego podatku, i oni bojąc się sprawy karnej, już go zapłacili, na zwrot pieniędzy liczyć nie mogą.

W tym gronie jest prof. B. z Warszawy. Mieszkał w Śródmieściu w mieszkaniu, które w 2008 r. sprzedał, żeby kupić większe. Za całą sumę uzyskaną ze sprzedaży poprzedniego, czyli prawie milion złotych. Po prawie sześciu latach (za miesiąc sprawa by się przedawniła) urząd skarbowy zażądał od niego 300 tys. zł niezapłaconego podatku z odsetkami. Profesor jest ekonomistą, obeznanym także w prawie, i natychmiast złożył odwołanie od decyzji urzędu do izby skarbowej. Urząd najwyraźniej jednak obawiał się, że izba może nie zdążyć z rozpatrzeniem sprawy przed terminem przedawnienia. Więc szybko wszczął przeciwko prof. B postępowanie karne-skarbowe i przedstawił mu zarzuty o narażenie Skarbu Państwa na uszczuplenie o tę ogromną kwotę.

Życzliwy urzędnik (były student profesora) podpowiedział mu, że wszystkich w podobnych sprawach skazują, więc profesor także nie ma na co liczyć. W jego przypadku zaś uznanie go za winnego oznacza także wyrzucenie go z uczelni, osoba karana nie może być wykładowcą. Uratować od utraty prestiżowej pracy może go tylko wystąpienie do skarbówki o dobrowolne poddanie się odpowiedzialności. Oczywiście, kiedy zapłaci także zaległy podatek. Prof. B. musiał z jego rady skorzystać. Zapłacił nienależny państwu podatek wraz z odsetkami i poprosił o dobrowolne poddanie się odpowiedzialności.

Biznes podkulił ogon

Przedsiębiorcom też zależało na uszczelnieniu podatków, aferzyści byli dla nich nieuczciwą konkurencją – ten sam towar mogli sprzedawać po o wiele niższej cenie. Wielu z nich głosowało na PiS. Jeszcze w ub.r. wiara biznesu w to, że działania Ministerstwa Finansów uszczelniają system podatkowy, była imponująca. Z cyklicznego badania firmy doradczej Grant Thornton oraz towarzystwa ubezpieczeniowego Euler Hermes wynikało, że sądzi tak aż 82 proc. dyrektorów finansowych. Jednak ta wiara szybko topnieje. Choć w najświeższym raporcie nadal jest o tym przekonanych jeszcze 65 proc., gwałtownie rośnie grono firm – z 32 do 58 proc. – które dostrzegają, że postępowanie MF po prostu utrudnia im działalność. A aż 72 proc. na własnej skórze odczuło zaostrzenie podatkowych praktyk.

Kiedy jednak Konfederacja Pracodawców Lewiatan chciała zorganizować konferencję i zaprosić na nią przedsiębiorców, którzy osobiście doświadczyli nieludzkiego traktowania fiskusa, zgłosiły się tylko trzy osoby, które już z biznesu wypadły. Zniszczyła je skarbówka. – Nie miały nic do stracenia, więc zgodziły się mówić – zauważa Jeremi Mordasewicz. – Reszta woli milczeć, żeby nie ściągać na siebie uwagi. Bo jak przyjdą na kontrolę, to bez „decyzji” (czyli wymierzenia ich zdaniem niezapłaconego podatku) nie wyjdą.

Lewiatan zatrudnia obecnie aż 157 ekspertów podatkowych. Prawo zmienia się często, jest coraz bardziej zawiłe i niejednoznaczne, każdy rodzaj podatku wymaga osobnego eksperta. Jak ma sobie z tym poradzić mała, a nawet średnia firma? Jeszcze niedawno mogła przynajmniej zwrócić się do ministerstwa o interpretację podatkową. Stawała się swego rodzaju polisą ubezpieczeniową na wypadek, gdyby urząd skarbowy miał inne zdanie. Obecny rząd interpretacji udzielać nie chce. Jeśli więc – co jest praktyką nagminną – nawet ten sam urząd skarbowy ma obecnie w tej samej sprawie inne zdanie, niż miał kiedyś, to… tym gorzej dla podatnika.

Przedsiębiorcy zawsze narzekali na rządzących, na koalicję PO-PSL także. Dopiero teraz przyznają, że w czasie kryzysu priorytetem tego rządu było, żeby firmy go przetrwały, a ich pracownicy nie stracili pracy. Obecny rząd ma inne priorytety, chce z firmy wydusić jak najwięcej. Podatków, ale także składek na ZUS. – Państwowa Inspekcja Pracy kontroluje małe firmy, wyszukując samozatrudnionych, którzy jej zdaniem powinni mieć etaty – pomstuje przedsiębiorca. Dlaczego nie zmusza do tego wielkich firm, kontrolowanych przez państwo, takich jak Lot czy TVP?

Biznes podkulił ogon. Zatrudnienie wskazanego przez władzę prawnika wydaje się lepszą gwarancją przetrwania niż dochodzenie racji w sądzie. Przecież urzędnicy fiskusa doskonale wiedzą, że tzw. optymalizacja podatkowa, czyli sposoby pomniejszania obciążeń, podpowiadane przez prawników, są zgodne z prawem. – Ale przedsiębiorcy, którzy to robią, są traktowani tak samo jak oszuści VAT – uważa Przemysław Pruszyński, szef Rady Podatkowej Lewiatana. Czyli jak przestępcy, których należy surowo ukarać i zmusić do zaniechania procederu. Żeby efekty uszczelniania były większe. Śrubę dokręca się coraz mocniej.

Sejm poprzedniej kadencji uchwalił ustawę nakazującą urzędnikom skarbowym rozpatrywanie wszelkich wątpliwości na korzyść podatników. Obecna minister finansów chce ich pozycję dodatkowo wzmocnić powołaniem rzecznika praw podatników. Ale skarbówka żadnych wątpliwości nie ma, zwierzchnicy oczekują od niej coraz większych efektów uszczelniania.

Polityka 49.2018 (3189) z dnia 04.12.2018; Temat tygodnia; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Strzyżenie owiec"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną