Historia kobiet stała się obowiązkowym i modnym tematem dla polskich wydawnictw. Z niszowego zagadnienia „herstory” przebiło się do mainstreamu. Mnożą się opowieści z gatunku „rebel girls” dla dziewczynek i nastolatek, „odkrywane” są władczynie i wojowniczki w scenografii zamierzchłych epok, „kobiety sukcesu” wyjawiają, jak bardzo były twarde, że udało im się przebić.
Historię w wydaniu heglowskim, czyli opowieść o bojach, zwycięskich bitwach i porażkach, uzupełnia się dziś o część brakującą, czyli opisy codziennej walki o życie. Zamiast wojów mamy tkaczki, obok mężów stanu – włókniarki, grona zasłużonych zasilają wygadane dzierlatki.
Półki polskich księgarni zaczynają przypominać te, które Grażynę zadziwiły kilka lat temu w Anglii – uginają się od historii zbuntowanych dziewczyn, niepokornych kobiet, wynalazczyń. Obok tego sprzedaje się dziś martyrologię, czyli opowieści z ojcem potworem w centrum intrygi. Sylwia pamięta wizytę w feministycznej księgarni w Nowym Jorku – był początek lat dwutysięcznych, a w porównaniu z polską edukacją na ten temat były to lata świetlne.
Trend to jedno, ale inne wytłumaczenie to stulecie wywalczenia praw wyborczych i obywatelskich przez Polki. Dzięki temu mamy rewelacyjną opowieść o łódzkich robotnicach „Aleja włókniarek” Marty Madejskiej. Pracownice sektora odzieżowego latami tkwiły niewidoczne przy fabrycznych stołach. Przyzwyczajone do ciężkich warunków pracy, niskich zarobków, braku szacunku, dzięki Madejskiej wyszły z cienia. Podobnie jak w przypadku filmu Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego o kobietach zaangażowanych w ruch Solidarności odzyskaliśmy pełną historię pracowniczą.
Kiedy w „Służących do wszystkiego” Joanny Kuciel-Frydryszak czytamy o losie sprzątaczek, kucharek, niań (w jednym), widzimy, że niewidzialna praca kobiet to brakujące ogniwo historii.