Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Szef PO znalazł się w sytuacji, w której Kaczyński był cztery lata temu

Grzegorz Schetyna Grzegorz Schetyna Bartosz Bańka / Agencja Gazeta
Nikt nie zastąpi Grzegorza Schetyny w roli architekta zjednoczonej opozycji. Ale już twarzą projektu powinien być ktoś inny.

Poszukiwany kandydat opozycji na premiera. Wymagania: umiejętność budowania relacji z różnymi grupami społecznymi, komunikatywność, asertywność, kreatywność, talent negocjacyjny, znajomość problemów współczesnego świata. Bogate doświadczenie w branży partyjno-politycznej nie jest konieczne. Mile widziane za to osiągnięcia na innych polach aktywności publicznej. Płeć bez znaczenia. Kandydatury z grupy wiekowej 30–50 lat będą rozpatrywane w pierwszej kolejności. Osoby zainteresowane prosimy o przesłanie CV oraz listu motywacyjnego w trybie natychmiastowym.

Bo jeśli nie profesjonalna rekrutacja, to co opozycji zostało? Żadnemu z jej liderów nie starczyło trzech lat na udaną premierowską kalibrację. Każdemu sporo brakuje, aby sięgnąć odpowiednio wysokiego poziomu społecznej akceptacji i zaufania. Najbardziej zaś temu, który po stronie antypisowskiej jest naturalnie predestynowany do wzięcia sterów państwa, czyli Grzegorzowi Schetynie.

Schetyna premierem tylko dla 10 proc. Polaków

Kolejno potwierdzają to wszystkie badania. Również najnowsze, które ośrodek IBRiS przeprowadził na zamówienie „Rzeczpospolitej”. Szefa PO widzi w fotelu premiera raptem co dziesiąty Polak. Przy czym względnie akceptują go niemal wyłącznie wyborcy Platformy, choć i dla nich nie jest Schetyna kandydatem pierwszego wskazania. Okazuje się bowiem, że nawet przeważnie wielkomiejski elektorat PO wolałby jako swojego premiera Władysława Kosiniaka-Kamysza. Łącznie prezesa PSL wskazało najwięcej badanych, tj. 26 proc. Za nim znaleźli się Robert Biedroń (19 proc.) oraz Paweł Kukiz (16 proc.).

Z drugiej strony trudno rozstrzygnąć, czy Kosiniak-Kamysz naprawdę wygrał ten plebiscyt popularności. Być może po prostu okazał się najbardziej strawny. Wedle zasady „na bezrybiu i rak ryba”. Bez wątpienia potrafi budzić pozytywne emocje, jest niekontrowersyjny, koncyliacyjny, o sympatycznej powierzchowności. Ale to trochę za mało, aby już teraz pasować szefa ludowców na główną nadzieję antypisowskiej Polski. Po prostu nie odgrywa pierwszoplanowych ról politycznych, więc nie miał jak narobić sobie wrogów. Do niedawna mógłby z nim rywalizować Robert Biedroń, ale politycznie krystalizując się – co wynika z badania – również on zaczyna tracić szeroką akceptację.

Kosiniakowi-Kamyszowi sprzyja też ideowa nieokreśloność PSL, który jest trochę konserwatywny, trochę liberalny, trochę socjalistyczny (w sumie nic dziwnego, że krótko przed śmiercią oficjalnie poparł tę partię Leszek Kołakowski). Ale w ten sposób nie buduje się prawdziwego przywództwa. Do tego potrzebny jest twardszy ideowy kontur, jednoznaczny przekaz, siła przekonywania. A więc już nie wystarczy po prostu nie zrażać wyborców. Trzeba ich do siebie przekonać, a następnie poprowadzić do zwycięstwa.

Kto poprowadzi opozycję do zwycięstwa?

I tu jest pies pogrzebany, gdyż tej roli w praktyce podjąć się może wyłącznie Grzegorz Schetyna. Co więcej, on sam bardzo tego pragnie. Cały proces jednoczenia opozycji programuje w taki sposób, aby samemu stanąć na jej czele. W logice partyjnej swoje osiągnął, nikt nie jest w stanie mu zagrozić. Ale osobistą popularność przegrywa z kretesem. Wręcz poprzez (nomen omen) KO. Bo rozwalenie Nowoczesnej zapewne jeszcze bardziej pogłębiło deficyt zaufania dla Schetyny.

Owszem, zdarzali się w przeszłości politycy, którzy dojrzewali do przywództwa. Najlepszym przykładem był oczywiście Donald Tusk, który do czasu słynnej debaty z Jarosławem Kaczyńskim w 2007 r. tak samo wydawał się ograniczony ciasnym partyjnym schematem i nie budził wielkich emocji w szerokim elektoracie. Czy ktoś jednak spodziewa się, że w porównywalnej sytuacji, powiedzmy w wyborczej debacie Schetyna–Morawiecki, nagle narodzi się nowy przywódca? To scenariusz niezmiernie trudny do wyobrażenia. Jest bardziej prawdopodobne, że lider będzie ciążył swej formacji. Bez względu na to, w jakiej konfiguracji pójdzie ona do wyborów.

Schetyna powinien powściągnąć ambicje

Szef Platformy znalazł się więc w podobnej sytuacji co równie niepopularny Kaczyński przed czterema laty. I powinien wyciągnąć z tego analogiczne wnioski. Czyli powściągnąć osobiste ambicje i skupić się na poszukiwaniu optymalnych rozwiązań, również personalnych. Nikt bowiem nie zastąpi Schetyny w roli architekta zjednoczonej opozycji. Ale już twarzą projektu powinien być ktoś inny. Niekoniecznie z pierwszego partyjnego szeregu, za to nieobciążony partyjnymi rozgrywkami, werbalnie sprawniejszy, dający nadzieję na szersze otwarcie. Prochu nie trzeba wymyślać, te wybory będą plebiscytem popularności „dobrej zmiany”. Narrację opozycji pewnie można wzbogacić, ale przede wszystkim wymaga ona atrakcyjniejszego opakowania.

To trudna sprawa, gdyż oczywistych kandydatów za bardzo nie widać ani w bezpośrednim otoczeniu Platformy, ani u jej sojuszników (choć Kosiniaka-Kamysza pewnie nie należy z góry skreślać). Jednak współczesne techniki politycznego marketingu dają możliwości niemal nieograniczone, a czasu jeszcze trochę zostało. Poważną rekrutację czas więc zacząć.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną