Wypowiedź ministra Jacka Czaputowicza o Donaldzie Tusku w sensie formalnym nawet nie jest błędna. Jest antypatyczna, szkodliwa, niepotrzebna i głupia; a także jest dowodem zupełnego nierozumienia, czym w istocie jest Unia Europejska. Przyjrzyjmy się jej jednak z bliska: „Nie kwestionujemy legitymacji Donalda Tuska, nie uznajemy go jednak za przedstawiciela Polski”. Oczywiście. Ale to wcale nie kwestia uznania lub nieuznania przez rząd PiS. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o funkcjonowaniu UE, wie, że przedstawicielem kraju członkowskiego w Radzie Europejskiej jest szef rządu lub prezydent – zależy od zwyczaju i kompetencji urzędu. Przedstawicielem Polski w RE jest premier Morawiecki i zakładam, że dla ministrów jego rządu to jest oczywiste i nie wymaga specjalnych deklaracji. Trudno, żeby Polskę reprezentował premier i były premier, żaden kraj członkowski nie ma w Radzie dwóch przedstawicieli.
Z tego też powodu zupełnie bez sensu jest dalsza część wypowiedzi Czaputowicza o tym, że Tusk był rzekomo „reprezentantem Niemiec”. Nieważne, czy formalnym, czy nieformalnym. Niemcy też mają w Radzie Europejskiej jedno miejsce, aktualnie zajmuje je Angela Merkel. Przedstawicielka Niemiec w RE 9 marca 2017 r. poparła Tuska, tak jak poparło go pozostałe 26 osób reprezentujących swoje państwa. Nie analizowałam wówczas wszystkich wypowiedzi medialnych, ale przypuszczam, że przed pamiętnym szczytem w Brukseli wielu polityków mówiło o tym, że zagłosują za przedłużeniem mandatu Polakowi. To, że zrobiła to również pani kanclerz, nie czyni z Tuska reprezentanta Niemiec, tylko polityka popieranego przez wszystkich z wyjątkiem reprezentanta jego własnej ojczyzny!
Pamiętam za to, że pomysł z Jackiem Saryuszem-Wolskim wywoływał jedynie wzruszenie ramion lub uśmiech wskazujący, że to niezbyt udany dowcip.