Anna Dąbrowska, Joanna Sawicka
12 lutego 2019
Zieloni dojrzewają
Zieloni mniej czerwoni
Zieloni powstali ponad 15 lat temu i szybko zwiędli. Teraz są przekonani, że zmiany klimatu poprawią polityczny klimat wokół nich.
Zwracamy się do niewielkiego elektoratu. Tak było wszędzie, partie Zielonych powoli zdobywały uznanie i głosy” – mówił w „Tygodniku Powszechnym” w 2004 r. Jacek Bożek, lider Klubu Gaja, współzałożyciel Zielonych. A w „Gazecie Wyborczej” przekonywał, że „zdobędą taką popularność jak w Niemczech i kiedyś też będą uczestniczyć w koalicjach rządowych”. Minęło 15 lat, a polscy Zieloni prawie nic nie zdobyli. – Dziś mamy przekonanie, że to, co się teraz dzieje w Polsce – zaangażowanie ludzi w obronę dzików, wielkie zainteresowanie szczytem klimatycznym w Katowicach i maskami antysmogowymi, protesty przeciwko wycince Puszczy i lex Szyszko – to znak, że nadeszła do nas zielona fala – mówi Małgorzata Tracz, współprzewodnicząca Partii Zieloni.
Zwracamy się do niewielkiego elektoratu. Tak było wszędzie, partie Zielonych powoli zdobywały uznanie i głosy” – mówił w „Tygodniku Powszechnym” w 2004 r. Jacek Bożek, lider Klubu Gaja, współzałożyciel Zielonych. A w „Gazecie Wyborczej” przekonywał, że „zdobędą taką popularność jak w Niemczech i kiedyś też będą uczestniczyć w koalicjach rządowych”. Minęło 15 lat, a polscy Zieloni prawie nic nie zdobyli. – Dziś mamy przekonanie, że to, co się teraz dzieje w Polsce – zaangażowanie ludzi w obronę dzików, wielkie zainteresowanie szczytem klimatycznym w Katowicach i maskami antysmogowymi, protesty przeciwko wycince Puszczy i lex Szyszko – to znak, że nadeszła do nas zielona fala – mówi Małgorzata Tracz, współprzewodnicząca Partii Zieloni. Tracz partią współrządzi od 2015 r. i postawiła właśnie na ekologię. Mówi, że jej celem jest przekonywanie społeczeństwa, że transformacja energetyczna w stronę energii ze źródeł odnawialnych, walka ze smogiem oraz ochrona przyrody to nie tylko działania ekologiczne, ale również społeczne, bo chodzi o nasze zdrowie i jakość życia. Kiedy rejestrowali partię Zieloni 2004 (rok powstania wpisali do nazwy, w 2013 r. zmienili ją na Partia Zieloni), mówiło się, że ekolodzy zostali zdominowani przez feministki i mniejszości seksualne. SLD stworzyło dla nich niszę, bo zwlekało z podjęciem takich tematów jak prawa kobiet i homoseksualistów, a Unia Wolności nie spełniła oczekiwań liberalnego elektoratu w tych sprawach. Podwójne przywództwo Ledwie powstali, a już się poróżnili. Zaproszenie do tworzenia partii znanych feministek: Kingi Dunin, Agnieszki Graff i Kazimiery Szczuki, dało Zielonym rozgłos, ale miało też swoją cenę. Z partii wycofał się jeden ze współzałożycieli Janusz Okrzesik (były senator UW), a poszło o aborcję i nawoływanie do legalizacji związków homoseksualnych. „Szkoda, że zrezygnowano z różnorodności środowisk związanych z ideami zielonymi” – żalił się w „TP” Okrzesik. Miał rację socjolog prof. Henryk Domański, twierdząc 15 lat temu, że postulaty feministek i mniejszości seksualnych (które zdominowały pierwszą wersję Zielonych) w tak tradycjonalistycznym społeczeństwie jak polskie spotkają się z umiarkowanym odzewem. Szybko oblali pierwszy wyborczy sprawdzian. W wyborach do PE w 2004 r. zarejestrowali listy w 3 z 13 okręgów. Porażka zabolała – 0,27 proc. poparcia w skali kraju. Rok później wystartowali w wyborach parlamentarnych pod koalicyjnym szyldem SDPL. Nie przekroczyli progu. Pierwsze pięć mandatów dostali w wyborach samorządowych w 2010 r. A w ostatnim rozdaniu parlamentarnym w 2015 r. wystartowali w koalicji Zjednoczona Lewica (Zieloni znów dostali 0,26 proc.). Nie wzięli mandatów, ale wspólnie przekroczyli koalicyjny próg, więc dostali budżetową subwencję: 123 tys. zł rocznie. Dlaczego w ciągu 30 lat od transformacji ustrojowej w Polsce nie powstała znacząca zielona partia? Powodów jest wiele. W Europie końcówka lat 60. to był czas głębokich przemian, w tym obyczajowych, związanych z powstaniem ruchu protestu. Tyle że w Europie Zachodniej popularne były hasła lewicowe, ekologiczne i feministyczne, które stały się elementem programów politycznych Nowej Lewicy. W tym czasie za żelazną kurtyną głównym polem aktywności społecznej była działalność w tworzącej się opozycji demokratycznej, nakierowana na walkę z komunistami, a potem już po 1989 r. na transformację gospodarczą. Ludzie latami skupiali się przede wszystkim na zapewnieniu sobie bezpieczeństwa materialnego, a do tego ekologicznego przywiązują wciąż mniejszą wagę. W latach 90. grupa ekologów próbowała zazielenić Unię Wolności, w ramach której stworzyli Forum Ekologiczne UW. W koalicji dostali nawet wiceministra środowiska, ale jego pozycja była ograniczona, bo resort był traktowany jako dodatek do gospodarki czy transportu. Według politologa dr. Olgierda Annusewicza problemem Zielonych był też brak charyzmatycznych liderów, rozpoznawalnych i słuchanych, którzy przyciągają uwagę elektoratu. Obecni współprzewodniczący Małgorzata Tracz (rocznik 1985) i Marek Kossakowski (1952) – Zieloni mają zawsze „podwójne przywództwo” i zawsze musi się w nim znaleźć kobieta – zapatrzeni są w niemieckich Zielonych, którzy właśnie stali się drugą największą siłą polityczną w kraju. Ich dobra passa zaczęła się jesienią zeszłego roku, odkąd w Bawarii – najbardziej konserwatywnym landzie – zdobyli 17,5 proc. głosów. Jak żadna inna partia przeszli metamorfozę – od ekscentrycznych ekologów do partii, która najlepiej odzwierciedla współczesną mentalność przeważającej części społeczeństwa – dla której najważniejsza staje się „jakość życia” – także wyborców chadeków, socjaldemokratów oraz liberałów. Do zdobycia tak wysokiego poparcia przyczyniło się nowe, młode kierownictwo partii: Robert Habeck i Annalena Baerbock. Od początku powstania Zielonych w Niemczech w 1982 r. szefami byli przedstawiciele skrzydła Fundis oraz Realos, czyli fundamentalistów oraz realistów. To podział na lewicowe, fundamentalne skrzydło oraz na tych, którzy widzą w tej formacji potencjał większej partii, współpracującej z innymi w parlamencie. Nowym liderom niemieckich Zielonych bliżej jest do realos i w odróżnieniu od fundis stawiają bardziej na pragmatyzm i rzeczową komunikację niż na barwne happeningi. Niemieckie media piszą, że liderzy Zielonych jeszcze nigdy nie byli tak pragmatyczni i pozytywnie nastawieni. Już nie można czynić im zarzutów, że są „partią zakazów”, która chce zabronić tankowania benzyny czy zakazać w czwartki jedzenia mięsa w publicznych kantynach, co było hasłem z kampanii 2013 r. Habeck i Baerbock doskonale radzą sobie w telewizji, a szczególnie Habeck jako pisarz potrafi jasno sformułować przekaz. Małgorzata Tracz, absolwentka polonistyki i stosunków międzynarodowych, a także wykładowczyni na Wydziale Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej, wie, że musi pracować nad przekazem i językiem. Zielona fala z zachodu Polscy Zieloni nie nabrali politycznego znaczenia m.in. dlatego, że przez lata mieli kłopoty z jasnym wyrażaniem swoich postulatów. – Już wiemy, że nie możemy mówić o tworzeniu zielono-błękitnej sieci, tylko o łączeniu terenów zielonych i wodnych w system ścieżek pieszo-rowerowych. Wiemy, że te naukowe terminy, których używaliśmy, odstraszają od naszego programu – mówi Tracz. Kossakowski, działacz opozycji w PRL, uczestnik pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój będącego prekursorem zielonej polityki w Polsce, z zawodu dziennikarz (przez wiele lat pracował w „GW”), mówi, że bliżej im do realos: – Niemieccy Zieloni to prawie 40 lat historii i właśnie dzięki temu, że nauczyli się być realistami i pragmatykami, zaczęli wchodzić w struktury władzy. Wiemy, że to wymaga pójścia na kompromisy. To dla nas dobra nauka. W szukaniu politycznych sojuszy pomogło Zielonym odłączenie się w 2015 r. kilku działaczy, którzy założyli lewicową Partię Razem. Znane było porównanie Zielonych do arbuza – z wierzchu zielonego, a wewnątrz czerwonego. Po odejściu razemowców Zieloni są mniej czerwoni. – Do Razem odeszli ludzie, dla których ważniejsze niż ekologia były radykalne postulaty lewicowe. Próbują zagospodarować prekariat, dbają przede wszystkim o prawa pracownicze. Dostali premię za nowość, ale to tematy Zielonych są teraz na fali. Kiedy my mówimy o odchodzeniu od węgla, to nie możemy bronić pracy górników, tylko raczej myśleć, jak zorganizować im inną pracę, która nie niszczy tak środowiska – mówi Kossakowski. Długofalowa (jak się okazało skuteczna) strategia niemieckich Zielonych – dążenia do nowej tożsamości i wykreowania wizerunku nowej partii mieszczaństwa – jest dla polskich Zielonych inspiracją. W 1985 r. pierwszy minister Zielonych Joschka Fischer na swoje zaprzysiężenie przyszedł w trampkach. A kilka lat później, kiedy zostawał ministrem spraw zagranicznych i wicekanclerzem, prezentował się już zdecydowanie bardziej profesjonalnie. Zieloni opowiadają, że to dobrze obrazuje przekierowanie uwagi bardziej ku centrowemu elektoratowi CDU niż klasycznie lewicowemu. Tracz i Kossakowski powtarzają, że w wyborach głosują ludzie, a nie drzewa. – Jeśli więc chcemy robić politykę, jeżeli chcemy wcielać w życie nasze idee, to musimy zdobywać głosy. By miejsce tych idei było w ustawach, a nie tylko na transparentach – mówi Kossakowski. Zielonym, niestety, nie pomaga silny w Polsce stereotyp apolityczności ekologii. – Kiedy organizujemy akcje z ekologami i NGO, to oni bardzo dbają o to, aby nazwa naszej partii nie była wymieniana. Trudno budować rozpoznawalność, kiedy mówi się, że protesty w obronie dzików organizują ekolodzy, a nie Zieloni. Już nie możemy się zgadzać na „no logo”– mówią. W wyborach samorządowych Zieloni po raz pierwszy wystawili listy do sejmików w całym kraju – 348 kandydatów, z czego większość (niewielką) stanowiły kobiety. Wynik nie był zachwycający – 1,15 proc. w skali kraju i zero mandatów sejmikowych. Mają jednego radnego w radzie powiatowej Szprotawy. Udało się za to uzyskać inne cele. – Zagłosowało na nas prawie 180 tys. ludzi. Byliśmy jednym z dziesięciu komitetów, które startowały w każdym województwie, obecnym w mediach oraz w sondażach. Wyłoniliśmy liderów i liderki na wybory w 2019 r. Zyskaliśmy doświadczenie w prowadzeniu ogólnopolskiej kampanii – przekonuje Małgorzata Tracz. W niektórych gminach wyniki Zielonych były naprawdę dobre – w gminie Ośno Lubuskie zagłosowało na nich 22 proc. wyborców, a w Żarach – 10 proc. Lokalny aktywista Tomasz Aniśko próbuje tłumaczyć, skąd ten sukces w Ośnie: – Kampanię mieliśmy wszędzie podobną, ale może chodzi o geograficzną bliskość z Niemcami? Wielu mieszkańców pracuje za granicą, jest dużo mieszanych małżeństw. Chyba zielona fala z zachodu Europy dotarła do naszych granic i wdarła się przez powiat słubicki do Polski. Dziś w Partii Zie
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.