Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Łańcuszek Antoniego

Misiewicze Macierewicza

Wiceminister obrony Tomasz Szatkowski z Antonim Macierewiczem (wtedy szefem MON), z którym współpracuje od kilkunastu lat. Wiceminister obrony Tomasz Szatkowski z Antonim Macierewiczem (wtedy szefem MON), z którym współpracuje od kilkunastu lat. Stefan Maszewski / Reporter
Aresztowany niedawno Bartłomiej M. to tylko jeden, choć najbardziej znany przypadek współpracownika byłego szefa MON, który zawdzięcza mu karierę. Wielu innych misiewiczów Macierewicza, jak ich się nazywa, nadal zajmuje ważne dla bezpieczeństwa Polski stanowiska.

Artykuł ten jest przedmiotem sporu w postępowaniu o ochronę dóbr osobistych, które toczy się przed Sądem Okręgowym w Warszawie z powództwa Roberta Szustkowskiego, który kwestionuje niektóre jego twierdzenia uznając, że naruszają jego dobra osobiste. Niniejsze oświadczenie publikowane jest jako zabezpieczenie udzielone przez Sąd na czas trwania procesu.

Kariera samego Miśka tak jak się rozpędziła, tak kończy się właśnie zderzeniem ze ścianą. 28-letni Bartłomiej M. i piątka jego znajomych, m.in z MON i Polskiej Grupy Zbrojeniowej, zostali zatrzymani w poniedziałkowy poranek 28 stycznia. Grono można powiedzieć elitarne, bo oprócz samego Bartłomieja M., czyli byłego rzecznika i szefa gabinetu politycznego Antoniego Macierewicza, znaleźli się w nim inni ludzie byłego szefa MON. M.in. były poseł PiS Mariusz Antoni K., były członek zarządu PGZ Radosław O., słynny z tego, że zanim trafił do największego w Europie Środkowej holdingu zbrojeniowego pracował – przez pewien czas razem z Bartłomiejem M. – w prowadzonej przez żonę aptece Aronia w Łomiankach pod Warszawą. Wśród zatrzymanych była również wicedyrektor w MON za czasów Macierewicza Agnieszka M., prywatnie partnerka jednego z „adwokatów smoleńskich” Stefana Hambury. Zasłynęła zablokowaniem apelu poległych, który mieli odczytać harcerze na Westerplatte w 78. rocznicę wybuchu drugiej wojny światowej.

Na wszystkich ciążą poważne zarzuty. Ale i sam Antoni Macierewicz ma teraz kłopoty. Jak właśnie ujawnił resort obrony, minister Macierewicz upublicznił tajemnice dotyczące zdolności bojowych polskiej armii (sprawę opisaliśmy w POLITYCE w grudniu 2017 r.). Dopiero jednak jego dymisja i interwencja posła Krzysztofa Brejzy skłoniła MON do przyznania, z jak poważnym problemem mamy do czynienia. Chodzi o ściśle tajne informacje dotyczące stanu technicznego uzbrojenia, jego parametrów oraz zapasów amunicji. Macierewicz ujawnił je w słynnym wystąpieniu z maja 2016 r., gdy wśród wiwatów z ław PiS podsumowywał w Sejmie osiem lat rządów PO nad wojskiem. To wtedy wypowiedział zdanie: „Co takiego wam Polska zrobiła, że tak ją zostawiliście bezbronną”. Dziś okazuje się, że jednym przemówieniem osłabił ją szybciej niż ktokolwiek przed nim.

Sprawą ma się zająć prokuratura, do której poseł Brejza wysłał zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Macierewicza. Trudno jednak wyobrazić sobie, by obsadzona jego ludźmi prokuratura wojskowa wszczęła śledztwo, niewyobrażalne, by podzielił los Miśka i trzech byłych menedżerów z PGZ, którym postawiono zarzuty.

Ich nadużycia ujawnił przeciwny frakcji Macierewicza tygodnik „Sieci” braci Karnowskich, który już od pewnego czasu „grillował” Bartłomieja M. Menedżerowie z PGZ podpisywali umowy z firmami powiązanymi z Bartłomiejem M. i Mariuszem Antonim K. Dotyczyły one szkoleń i organizacji eventów, z których część w ogóle się nie odbyła, a ich koszty zostały zawyżone. Sprawa może być gruba, bo CBA wzięło pod lupę umowy opiewające w sumie na 11 mln zł.

W tym momencie warto postawić pytanie: jak mogło do tego dojść, skoro w PGZ ważne stanowiska zajmowali ludzie wojskowych służb? Odpowiedź zdaje się mało skomplikowana: byli to ludzie z nadania Macierewicza, w dużej mierze kontrolowani przez Bartłomieja M. Tacy jak m.in. płk Piotr B., były dyrektor operacyjny PGZ, który trafił tam ze Służby Kontrwywiadu Wojskowego (jego historię opisaliśmy w POLITYCE nr 20/18). To ten sam, któremu kontrolowane przez ludzi Macierewicza SKW przyznało wynagrodzenie – około 1,3 mln zł – za lata, gdy tam nie pracował. A nie pracował, bo stracił certyfikat bezpieczeństwa za to, że w 2007 r. jako wicedyrektor biura ewidencji i archiwum SKW razem ze swą szefową Agnieszką W. dopuścił, na prośbę Macierewicza, do kopiowania tajnych danych z archiwum tej służby.

Piotr B. wrócił do SKW dopiero w 2015 r. Awansował, trafił do PGZ, z której odszedł po zwolnieniu z MON swego protektora. Ale krzywda mu się nie stała. Niedawno został szefem ekspozytury SKW w Łodzi. Z kolei Agnieszka W. miała ostatnio trafić do Służby Wywiadu Wojskowego.

Zaciąg od „rosyjskiego łącznika”

Gdy w 2016 r. Jan Śpiewak, a za nim Tomasz Piątek ujawnili, że w otoczeniu ministra Macierewicza znaleźli się ludzie związani z byłym wiceministrem obrony z czasów pierwszych rządów PiS Jackiem Kotasem, wybuchł skandal. Chodziło o ekipę twórców i ekspertów powstałej w 2013 r. fundacji Narodowe Centrum Studiów Strategicznych, think tanku, w którym przygotowywano m.in. koncepcję stworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej, gdzie powstawały raporty i analizy na najbardziej wrażliwe dla bezpieczeństwa państwa tematy, takie jak ochrona granic, modernizacja armii czy strategia kontrwywiadowcza.

Ludzie związani z Macierewiczem: Jacek Kotas (z lewej) i Michał Dworczyk.Jacek Rajkowski/Reporter, Jacek Kamiński/PAP/PolitykaLudzie związani z Macierewiczem: Jacek Kotas (z lewej) i Michał Dworczyk.

Problem w tym, że z NCSS tropy prowadzą do spółek z Grupy Radius, w których władzach przez 14 lat zasiadał Kotas, współzałożyciel i obecny prezes NCSS (m.in. NCSS wynajmowało lokal w budynku należącym do spółki Rozbrat 44A związanej z Radiusem). Spółki te kontroluje Robert Szustkowski – biznesmen i rajdowiec, który sam długo mieszkał w Rosji i prowadził tam interesy, pełnił m.in. funkcję chargé d’affaires ambasady Gambii w Moskwie. Stąd pojawiło się ukute przez Śpiewaka w stosunku do Kotasa określenie „rosyjskiego łącznika”. Współwłaścicielka Radiusa Ewa Domżała w wywiadzie, którego udzieliła Polityce.pl, określiła relacje Szustkowskiego i Kotasa jako „dużą zażyłość”, podkreślając ich powiązania z rosyjskimi GRU i tamtejszymi specyficznymi „ludźmi biznesu” nazywanymi mafią sołncewską.

Samo NCSS jest fundacją, która nie przywiązuje nadmiernej uwagi do transparentności. Choć jej kapitał założycielski wynosił zaledwie 3 tys. zł, to już po dwóch latach działalności wykazywała prawie 900 tys. zł zysku, o około 800 tys. zł więcej niż rok wcześniej. Skąd ten nagły wzrost? Nie wiadomo. Gdy w 2017 r. „Fakt” poprosił prezesa NCSS Jacka Kotasa o ujawnienie podmiotów finansujących działalność fundacji, ten odmówił, twierdząc, że nie może tego zrobić ze względu na tajemnicę handlową. To ściągnęło na jego głowę kłopoty.

Po artykułach „Faktu” MON, które sprawuje nadzór nad fundacją, wystąpiło o uzupełnienie sprawozdań z jej działalności. Ponieważ NCSS nie odpowiedziało, resort jeszcze pod kierownictwem Macierewicza złożył wniosek o zawieszenie jego zarządu i wyznaczenie zarządcy przymusowego. Potem w sprawie zapadła cisza. Fundacja od wielu miesięcy, czyli od czasu odmowy ujawnienia źródeł finansowania, nie przejawia aktywności.

Ale to właśnie tajemnicze NCSS było i okazuje się nadal kuźnią macierewiczowych kadr. Pierwszy był Jacek Kotas. Dziś na ważnych stanowiskach w instytucjach państwowych i w istotnych dla bezpieczeństwa państwa spółkach odnaleźć można wiele osób związanych z tym think tankiem. Gdy w listopadzie 2015 r. Macierewicz obejmował MON, na swojego zastępcę ściągnął prosto z NCSS 37-letniego wówczas Tomasza Szatkowskiego. Szatkowski był współzałożycielem i prezesem NCSS od chwili założenia w 2013 r. Co ciekawe, w oficjalnym biogramie wiceministra, umieszczonym na stronie resortu, nie ma na ten temat ani słowa.

Po odwołaniu Macierewicza w styczniu 2018 r. Szatkowski jako jedyny utrzymał funkcję w MON, gdzie przejął negocjacje nad stworzeniem w Polsce „fortu Trump”, czyli bazy sił amerykańskich. Dziś walczy o wyjazd do Brukseli, gdzie miałby objąć funkcję ambasadora RP przy NATO. Choć po negatywnej opinii sejmowej komisji spraw zagranicznych (co zdarza się bardzo rzadko) jego szanse zmalały, to i tak perspektywa tej nominacji wywołała konsternację u części wysokich rangą oficerów. – Jest co najmniej zadziwiające, że człowiek mający niejasne powiązania był wiceszefem MON, ale ktoś taki na stanowisku ambasadora przy NATO zdumiewałby jeszcze bardziej – mówi nam ważny wojskowy.

Z NCSS wywodzą się urzędnicy kancelarii premiera, którą kieruje kolejny z byłych zastępców Macierewicza w MON Michał Dworczyk. To dzięki niemu pod bokiem szefa rządu miękkie lądowanie zaliczyli inni ludzie Macierewicza. Zwłaszcza w departamencie analiz przygotowań obronnych, którym kieruje Hubert Królikowski, za czasów Macierewicza doradca wiceministra Szatkowskiego i szef biura offsetowego MON. Królikowski, zanim trafił do tego resortu, kierował departamentem programów offsetowych w Ministerstwie Gospodarki i był ekspertem NCSS. To właśnie on oficjalnie wręczał Francuzom decyzję o odstąpieniu przez polski rząd od zakupu śmigłowców caracal. Żeby było jeszcze ciekawiej, Królikowski, zanim za pierwszego PiS trafił do resortu gospodarki, pracował jako lobbysta w firmie obsługującej amerykańskiego potentata Lockheed Martin, czyli dostawcę F-16 i konkurencyjnych dla caracali śmigłowców black hawk, kupowanych obecnie bez przetargu przez rząd PiS dla policji i wojska.

Praktykant Antoniego

W kierowanym przez Królikowskiego departamencie tygodnik „Wprost” doszukał się niedawno płk. Krzysztofa Gaja, innego związanego z NCSS eksperta, którego Macierewicz wprowadził do Sztabu Generalnego, by tam pracował nad koncepcją Wojsk Obrony Terytorialnej, czyli zajął się tym, czym wcześniej w NCSS. Gaj awansował z podpułkownika o stopień wyżej i został szefem zarządu organizacji i uzupełnień, czyli wojskowych kadr. Wyszły wtedy na jaw jego opinie popierające politykę Moskwy wobec Ukrainy i propagandowy przekaz Kremla. Mówił m.in., że „Putin ma w zupełności rację”, bo na Ukrainie są faszyści, z którymi „trzeba walczyć”. Na swoim facebookowym profilu publikował również wpisy nienawistne wobec Ukraińców.

Gdy sprawa stała się głośna, jesienią 2016 r. Gaj stracił stanowisko i trafił do rezerwy kadrowej. Teraz w departamencie Królikowskiego zajmuje się m.in. konsultowaniem ustawy o obrocie bronią.

Jeśli chodzi o Sztab Generalny, płk Gaj znalazł na swym dawnym stanowisku godnego następcę: dziś zarządem organizacji i uzupełnień kieruje płk Roman Kopka, czyli wiceszef departamentu kadr MON za rządów Macierewicza. To właśnie tam planowana i wdrażana była bezprecedensowa kadrowa czystka w polskim wojsku. Wielu wysokich rangą oficerów, w tym generałów, nie może zapomnieć Kopce, że to on przygotowywał i wręczał im tzw. szare koperty, czyli nie tylko dymisje, ale i poniżające decyzje o przeniesieniu ich do tzw. zielonych garnizonów, czyli jednostek w głębi Polski. Wielu z nich twierdzi, że przekroczył wtedy uprawnienia i powinien za to kiedyś stanąć przed obliczem prokuratora.

Protegowani Macierewicza, także związani niegdyś z NCSS, robią dziś kariery w podległych rządowi spółkach i w służbach specjalnych. W radzie nadzorczej zajmującego się m.in. bezpieczną łącznością telekomunikacyjną Exatelu zasiada Tomasz Snażyk, który jeszcze w połowie 2017 r. był członkiem rady NCSS.

Podejrzenia wobec NCSS powinny wyjaśniać wojskowe służby, szczególnie kontrwywiadu. Problem, że w tej sprawie służby nie mają żadnej wiarygodności, a można się domyślać, że i motywacji. W SWW i SKW aż roi się od ludzi Macierewicza, mających na sumieniu różne grzechy, w profesjonalnych służbach dyskwalifikujące. „Swoi” ze służb kontrolują więc „swoich”, także tych z NCSS.

Wiceszefem SKW jest Marek Utracki, który za „pierwszego Macierewicza” był zastępcą szefa zarządu studiów i analiz SKW, czyli Piotra Bączka, jednego z najwierniejszych i najbardziej zaufanych ludzi Antoniego. Utracki trafił do wojskowego kontrwywiadu – jak mówią funkcjonariusze – „z programu pierwsza praca”, czyli z biura poselskiego Antoniego Macierewicza. W latach 2004–08 był członkiem rady nadzorczej Dziedzictwa Polskiego, a więc firmy, której wspólnikiem i jedynym członkiem zarządu był Macierewicz. Firmy bardzo ważnej dla byłego szefa MON, bo to właśnie ona przez lata wydawała jego sztandarowe pismo, czyli „Głos”. W 2006 r. Utracki został szefem sekretariatu Macierewicza. Gdy w 2007 r. władzę przejęła PO, znalazł schronienie w BBN jako funkcjonariusz oddelegowany (również zasiadał w komisji weryfikującej byłych żołnierzy WSI), ale gdy prezydentem został Bronisław Komorowski, i tam mu podziękowano.

Wtedy w sprawie Utrackiego i innego funkcjonariusza postanowił interweniować poseł PiS Marek Opioła, inny bliski Macierewiczowi człowiek. Opioła poprosił nowego szefa SKW Janusza Noska o przyjęcie go z powrotem. Przystał na to Janusz Urban, ówczesny dyrektor zarządu ochrony sił zbrojnych.

Utracki był również (jak Misiewicz) człowiekiem do zadań specjalnych. Gdy po krótkim okresie wiceministrowania w MON Macierewicz obejmował kierownictwo nowo tworzonej SKW, okazało się, że razem ze swoim sekretarzem nie rozliczył się z 11 dokumentów, w tym tajnych. Część z nich pobierał z kancelarii tajnej właśnie Utracki. Ówczesny szef MON Radosław Sikorski złożył w związku z tym zawiadomienie do prokuratury. Dopiero to skłoniło Macierewicza do odesłania dokumentów, choć do dziś nie jest jasne, czy zwrócił wszystkie.

Zakorzenieni w strukturach

Do 2015 r. Utracki pracował w SKW jako zwykły funkcjonariusz. Jeszcze jesienią tamtego roku był porucznikiem. Po zmianie władzy jego kariera wystrzeliła. Od nastania PiS stał się jedną z najważniejszych osób w wojskowym kontrwywiadzie – najpierw objął kierownictwo komórki odpowiadającej za bezpieczeństwo wewnętrzne, by szybko przejąć funkcję wiceszefa służby, czyli zastępcy Bączka. Dziś jest już pułkownikiem (z pensją około 15 tys. zł na rękę). Podobnie jest w przypadku Bączka, który wrócił do SKW, choć był jednym z pierwszych współpracowników Macierewicza, który po jego dymisji pożegnał się z funkcją.

Ludzie związani z Macierewiczem: Hubert Królikowski (z lewej) i Piotr Bączek.Michał Woźniak/East News, Andrzej Hulimka REPORTER/PolitykaLudzie związani z Macierewiczem: Hubert Królikowski (z lewej) i Piotr Bączek.

Bączek zasłynął m.in. tym, że przyjmował do służby ludzi pochodzących ze swych rodzinnych stron, czyli z okolic Warki. Funkcjonariuszami wojskowego kontrwywiadu, mającego chronić polskie wojsko i przemysł zbrojeniowy przed obcą infiltracją, mogli więc zostać były pracownik sklepu zoologicznego czy stacji benzynowej.

Status Bączka w SKW jest niejasny, ostatnio pełnił tam funkcję doradcy szefa jednego z ośrodków szkoleniowych tej służby. Przeciwnie niż w przypadku Anity J., która ma zostać wiceszefową inspektoratu w Gdyni. To ciekawa postać, głównie ze względu na niedawną przeszłość. Niedługo przed przejęciem władzy przez PiS w SKW wszczęto w jej sprawie wewnętrzne postępowanie. Anita J. przyznała się do wynoszenia poza SKW tajnych informacji na temat postępowania w sprawie zakupu przez Polskę systemu antyrakietowego Patriot. Adresatem miał być Piotr Bączek, z którym J. wymieniła w ciągu kilku dni kilkaset esemesów. Efektem był tekst, który ukazał się w jednej z prawicowych gazet, z fragmentami skopiowanymi z poufnych dokumentów SKW. Przed dalszymi konsekwencjami Anitę J. uratowała zmiana władzy, a konkretnie zwolnienie funkcjonariusza, który nadzorował wyjaśnienie sprawy.

Sztandarowym przykładem grupy „spadochroniarzy Antoniego” w Służbie Wywiadu Wojskowego jest kolejny z jego dawnych młodych zastępców w MON, czyli 41-letni dziś Dominik Smyrgała. Człowiek z przeszłością sięgającą m.in. SKW, w której pracował w czasie, gdy kierował nią właśnie Macierewicz (2006–07). Smyrgała pełnił tam wiele funkcji, pod koniec jego rządów w SKW przez chwilę był nawet dyrektorem zarządu odpowiadającego za ochronę polskich misji wojskowych, w którego kompetencji znajdowała się również m.in. ochrona żołnierzy i cywilnych pracowników wojska pracujących za granicą. Smyrgała to kolejny z tych, którzy kopiowali tajne dokumenty na polecenie Macierewicza (do czego się przyznał). Stracił za to dostęp do tajnych informacji i odszedł z SKW.

Dziś został postawiony w podobnej sytuacji – po odejściu z MON w styczniu 2018 r. poszedł do SWW, by objąć stanowisko dyrektora departamentu analiz. Trafił tam pod skrzydła innego protegowanego Macierewicza, jego byłego zastępcy w SKW, czyli gen. Andrzeja Kowalskiego. To osoba, która w 2007 r. nadzorowała wywożenie akt WSI z siedziby SKW do obsadzonego wówczas ludźmi PiS prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego. On również miał postępowanie dyscyplinarne – za niegospodarność przy wydaniu przez SKW książki Anatolija Golicyna, byłego oficera KGB, który uciekł na Zachód. Wstęp do niej napisał sam Macierewicz. Rzecznik dyscyplinarny SKW już po zmianie władzy uznał Kowalskiego za winnego, ale zarekomendował odstąpienie od wymierzenia kary. Tak też się stało.

Zdaniem Joanny Kluzik-Rostkowskiej, szefowej powołanego przez PO parlamentarnego zespołu śledczego do spraw zagrożeń bezpieczeństwa, wszystkie te kariery pokazują, jak głęboko środowisko Antoniego Macierewicza zakorzeniło się w strukturach państwa. – I jak dużą rolę należałoby przypisać współpracownikom Macierewicza uwikłanym w związki z Rosją – podkreśla Kluzik-Rostkowska. Opozycja zgłosiła też wniosek o ponowną lustrację Antoniego Macierewicza.

Polityka 9.2019 (3200) z dnia 26.02.2019; Polityka; s. 23
Oryginalny tytuł tekstu: "Łańcuszek Antoniego"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną