Koalicja Europejska rodziła się bardzo długo i w bólach, a gdy już wreszcie przyszła na świat, nie było nawet okazji poświętować. Bezsprzecznie był to bowiem weekend Jarosława Kaczyńskiego, który na sobotniej konwencji PiS przedstawił niezwykłe w swej szczodrości socjalne obietnice. Po pierwsze, spychając w głęboki cień uroczysty akt zawiązania opozycyjnego sojuszu. Po drugie, przesuwając punkt ciężkości debaty na optymalne dla rządzących wątki socjalne. Po trzecie wreszcie, rządzący obiecali tak wiele, że praktycznie rzecz biorąc, zamknęli dalszą licytację na to, kto hojniejszy.
Czytaj także: PiS przelicytował sam siebie
Opozycja w szachu
Bo komu jak komu, ale akurat Koalicji Europejskiej najtrudniej byłoby przebić teraz obietnice PiS. Z jej rdzeniowym elektoratem ulokowanym w wielkich miastach, nieźle wykształconym i przeważnie zdającym sobie sprawę, że pieniądze budżetowe nie rosną na drzewach. A z drugiej strony, mając ugruntowany w pozostałych grupach wyborców silny stereotyp nieczułego liberała. Trudno byłoby więc pozyskać nowych zwolenników socjalną licytacją z PiS, znacznie łatwiej za to osłabić więź z dotychczasowymi wyborcami (nawet jeśli nie mają za bardzo gdzie odejść).
Co więcej, formuła koalicyjna nawet ogranicza możliwości pofolgowania sobie na obszarze wrażliwości społecznej ugrupowaniom teoretycznie do tego predestynowanym, takim jak SLD czy PSL. Przynajmniej dopóki nie został ustalony podział ról w KE, nie porozdzielano wątków pomiędzy poszczególne podmioty, nie sprofilowano linii narracyjnych.