Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

PiS przelicytował sam siebie

Worek obietnic Jarosława Kaczyńskiego na eurowybory Worek obietnic Jarosława Kaczyńskiego na eurowybory Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Obietnice PiS przemówić mają wyborcom „do ręki”: każdy dostanie jakąś sumę w gotówce i z wdzięczności zagłosuje na partię, od której ją otrzymał. Dla wielu to wręcz polityczna korupcja.

Nie ma takiej ceny, której PiS nie zapłaci za utrzymanie się przy władzy. Zwłaszcza że afery taśmowe, szczególnie sprawa wież na Srebrnej, mających być pomnikiem braci Kaczyńskich, mocno nadwerężyły wizerunek partii, co w tej sytuacji staje się trudniejsze. Kolejne obietnice wyborcze, które liderzy partii złożyli podczas sobotniej konwencji, kosztować więc mają ponad 40 mld zł.

Kto się nabierze na nierealne obietnice?

Nawet w szczycie koniunktury, kiedy gospodarka rozwijała się w tempie ponad 5 proc. rocznie, wydaliśmy o ponad 10 mld zł więcej, niż wpłynęło do budżetu państwa. Teraz, kiedy spodziewamy się spowolnienia, wydatki mają wzrosnąć o kolejne ponad 40 mld zł. Ekonomistom wydaje się to nierealne, ale wielu wyborców może się dać nabrać. PiS przecież usilnie podtrzymuje wizerunek partii, która spełnia obietnice.

Czytaj także: Jak PiS zmienił zdanie w sprawie 500 plus i dlaczego

Te obietnice składane są w taki sposób, że w tym roku da się je jeszcze sfinansować, a więc przed wyborami kompromitacji nie będzie. Przypomnijmy, że w ustawie budżetowej zapisano wyjątkowo dużą, w wysokości 30 mld zł, rezerwę budżetową. Skoro więc 500 zł, tym razem już także na pierwsze dziecko, ma być wypłacane dopiero od lipca, wydatek w tegorocznym budżecie jakoś się zmieści. A opozycja krytykować go nie może, bo to przecież postulat Platformy Obywatelskiej ukradziony przez PiS.

Reklama