Dopiero kiedy umarł, zrozumiałem wagę jego dziwnej nieobecności. Nie chodzi o to, że ponad 10 proc. swego 80-letniego życia spędził w kryminale jako peerelowski więzień polityczny, a drugie tyle jako dziecko mieszkał w Związku Radzieckim. Rzecz w tym, że kiedy pięć lat temu nagradzanym obficie bestsellerem stała się jego autobiografia „Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, bywało, że starsi się dziwili: „Modzelewski to ten od Kuronia – więc on jeszcze żyje?