MICHAŁ MATLAK: – Jak wczesne lata w Związku Radzieckim wpłynęły na pana życie?
KAROL MODZELEWSKI: – W radzieckim domu dziecka bardzo skutecznie tłumaczono, że ja i inni podopieczni jesteśmy dziećmi cudzoziemskich ojców i na ogół tutejszych matek, ale wszyscy jesteśmy Rosjanami. Pojęcie narodu powstaje przez odróżnienie od innego. Tam wytłumaczyli nam, że Rosjanie to najlepszy naród, a my jesteśmy jego nadzieją. Z czasem okazało się, że moja pierwsza narzeczona z domu dziecka nie należy ani do narodu rosyjskiego, ani niemieckiego, ale trzeciego – włoskiego. Całkiem niedawno widziałem ją we Włoszech, poczuwa się jeszcze do związku z Rosją, więc dobrze nas wychowywano lub, jak pan woli, indoktrynowano.
Po wychowaniu komunistycznym w Rosji przyjechał pan do Polski i był wychowywany w polskiej szkole. Jak to zmieniło pańskie doświadczenie narodu?
Został wpojony mi w dzieciństwie archetyp, który może zmieniać barwy. Polszczyłem się i to wcale nie wymagało ode mnie zmiany archetypów, nawet przeciwnika na moich rysunkach. Bardzo lubiłem rysować w dzieciństwie, np. góry niemieckich trupów i dzielnych radzieckich żołnierzy, którzy tę masakrę powodowali i nie ginęli. Zastąpili ich polscy żołnierze spod Monte Cassino.
Dyskretnym sprawcą mojej polonizacji był oczywiście ojciec, pomagał mi, ale głównymi sprawcami byli rówieśnicy. Jak w radzieckim domu dziecka nie chciałem się odróżniać od innych dzieci, tak w polskiej szkole chciałem być cząstką kolektywu. Wspólnota narodowa jest kolektywistyczna.
Często używa pan kategorii narodu, trochę wbrew tendencjom współczesnych ludzi lewicy.
Termin „lewica” jest bardzo wieloznaczny, zawsze tak było, a dzisiaj do tego jest rozmyty – są rożni lewicowcy.