Była rzecznikiem rządu Beaty Szydło, ministrem-członkiem Rady Ministrów i szefem gabinetu politycznego premiera. Ale jej bez wątpienia największym osiągnięciem w karierze był wieloletni epizod w Jaworze na Dolnym Śląsku. Pracowała tam jako nauczycielka, a potem dyrektorka szkoły. Na tym – jeżeli tak można powiedzieć – rzeczywiście się znała.
W PiS jest od początku istnienia tej partii. Miły uśmiech, kulturalna w obejściu – wizerunek odbiegający na korzyść od wielu jej koleżanek i kolegów partyjnych. A do tego przyjemna aparycja. To odpowiednie walory dla rzecznika prasowego, ale czy również dla szefa ważnego resortu, nazywanego siłowym?
Czytaj także: Rekonstrukcja rządu. Kim są nowi ministrowie?
Witek nie odbiega od poprzedników?
Wątpliwości budzi prawdomówność pani minister. Nie żeby ktoś zarzucał jej notoryczne mijanie się z prawdą, ale zanotowała bardzo poważną wpadkę, która jak rysa na szybie brudzi jej nieskazitelność. Oświadczyła kiedyś, że wiedzę o zbrodni katyńskiej czerpała z wertowania prasy i książek z okresu międzywojennego. Jak na historyczkę z wykształcenia ta dowolność w opisywaniu chronologii to już nawet nie zwykły błąd, ale ignorancja i brak szacunku dla słuchaczy. Czy ktoś taki może być dobrym ministrem?
Otóż może być. Większość jej poprzedników na stołku szefa od spraw wewnętrznych, przychodząc do resortu, na sprawach porządku i bezpieczeństwa, mówiąc delikatnie, średnio się znała. Większość notowała też mniejsze i większe wpadki.