Owszem, Jarosław Kaczyński bez wątpienia godnie zachował się w czasach PRL. Sprzeciw wobec komunistycznej władzy w postaci współpracy z KOR-owską opozycją wymagał wtedy odwagi. Dlatego słabe są dzisiejsze kpiny z prezesa PiS, że przespał wprowadzenie stanu wojennego, nie został internowany itd. Zwłaszcza że i potem angażował się w działalność solidarnościowego podziemia – czego symbolicznym zwieńczeniem był udział w strajkach gdańskich lata 1988 r. (co wciąż wymagało – wbrew dzisiejszym mędrkom – determinacji i wcale nie było oczywistym i częstym wyborem).
Należał wreszcie Jarosław Kaczyński (wraz z bratem Lechem oczywiście) do architektów pookrągłostołowej rzeczywistości. By wspomnieć tylko jego i jego brata rolę przy Okrągłym Stole, a potem udział w negocjacjach z tzw. stronnictwami satelickimi partii komunistycznej, czyli z SD i PSL, o zmianie sojuszu i wsparciu ewentualnego gabinetu solidarnościowej opozycji (skądinąd w imię hasła „Wasz prezydent, nasz premier”). Inną już sprawą jest, że dziś niezręcznie o tym ostatnim Kaczyńskiemu pamiętać, bo właśnie na negacji tego sposobu obalenia systemu oparł (z mocnymi słowami o okrągłostołowej zdradzie) historiozofię swojego aktualnego obozu.
Polityczny „dorobek” Jarosława Kaczyńskiego
Ale potem było już tylko źle. By wspomnieć rozpętanie „wojny na górze” i wpływ – poprzez Kancelarię – na mało chwalebny styl prezydentury Lecha Wałęsy. A potem nagły zwrot: palenie kukły byłego szefa, akces do nocy teczek 1992 r. i nazywanie (do dziś)