Zaproszenie przez rząd PiS niemieckiego ministra spraw zagranicznych na obchody 75. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego bynajmniej nie było oczywiste. Stąd słuszna uwaga Heiko Maasa, że to dla niego szczególny znak zaufania. Należy jednak pamiętać, że to zaufanie rządu tej partii, która od 2005 r. przed każdymi wyborami podkręca antyniemieckie resentymenty, u progu swych rządów złamała konstytucję, trwale osłabiając pozycję kraju nie tylko w Unii, poza tym pobłażliwie traktuje faszyzującą chuliganerię, a opozycję uważaja za „Polaków gorszego sortu”.
Czytaj też: Powstanie warszawskie, kanałami do życia
Parada sprzeczności w relacjach z Niemcami
Po 1989 r. zapraszanie czołowych przedstawicieli Niemiec na obchody rocznicy wybuchu powstania nie jest niczym wyjątkowym. W 1994 r. prezydent Niemiec Roman Herzog pochylał na pl. Krasińskich głowę przed weteranami powstania warszawskiego i wszystkimi polskimi ofiarami wojny, wypowiadając słowa, na które Polacy czekali właściwie od 1965 r., od listu polskich biskupów: „Proszę o wybaczenie za to, co zostało przez Niemców wyrządzone”.
Herzog dopowiadał to, co w 1970 r. Willy Brandt wyraził bez słów, padając na kolana na pl. Bohaterów Getta. Dziesięć lat później, w 60. rocznicę powstania, kanclerz Gerhard Schröder przyrzekł w Warszawie, że żaden rząd federalny nie poprze żądań restytucyjnych ze strony niemieckich wypędzonych. Ale już w następnym roku PiS cynicznie wyciągnął Donaldowi Tuskowi „dziadka z Wehrmachtu” i po dziś dzień oskarża władze Gdańska, że wspierają niemczenie miasta.