JACEK ŻAKOWSKI: – Czy demokracja pana rozczarowała?
DAVID VAN REYBROUCK: – Sama demokracja – nie. Ale to, co dziś nazywamy demokracją, jest bardzo rozczarowujące.
Bo?
Bo mamy na Zachodzie system złożony z elementów prawdziwej demokracji, który staje się coraz mniej demokratyczny. To otwiera przestrzeń dla autorytarnych ruchów populistycznych, które pozornie demokratyczne narzędzie, jakim są wybory, zamieniają w instrument rządów faktycznie dyktatorskich.
Wybory są „pozornie demokratycznym narzędziem”?
Wybory są oczywiście narzędziem republikańskim, ale bardzo wiele bardzo trudnych w realizacji warunków musi być spełnionych, by były też narzędziem demokratycznym. Arystoteles, a za nim Rousseau i Monteskiusz pisali, że wybory prowadzą do rządów oligarchicznych bądź arystokratycznych. Jeszcze w XVIII w. to było oczywiste. Przez losowanie wybierano władze nie tylko w starożytnej Grecji, ale też w hiszpańskiej Aragonii czy potężnych włoskich państwach-miastach – Wenecji czy Florencji. To się skończyło dopiero w czasach oświecenia. Po rewolucjach we Francji i Ameryce wprowadzono władzę pochodzącą z wyborów, nie po to, żeby ustanowić demokratyczne rządy, lecz by republikę uchronić przed demokracją.
Demokracja szkodzi republice?
Rewolucyjne elity bały się demokracji rozumianej jako władza ludu, czyli ogółu. A wybory stworzyły dystans między ludem i władzą. Głosować i kandydować zawsze wolno tylko części mieszkańców, udział biorą tylko zainteresowani i ci, których na to stać, ludzie żądni władzy urabiają resztę przy pomocy rozmaitych chwytów, kto ma więcej pieniędzy, ten może lepiej oddziaływać, a władza ustanawia takie reguły wyborów, żeby wygrać mogli „odpowiedni” ludzie.