To nie była zła wizyta. Nie doszło do żadnej gafy, nikt nie został uchwycony na zdjęciu w niezręcznej pozie, przemówienia w rocznicę wybuchu wojny były podniosłe i wzruszające, a zapewnienia o szczególnych relacjach łączących Warszawę i Waszyngton – liczne i poważne. Sam fakt, że w trybie pilnym w Warszawie pojawił się zastępca Trumpa i odbył prawie cały przewidziany dla swojego zwierzchnika program spotkań, podpisów i konferencji, świadczy o tym, że Amerykanie zrobili wiele, by przynajmniej wizerunkowo wszystko wyglądało jak najlepiej. Ale gdy w internecie pojawiły się zdjęcia Trumpa grającego w golfa, który odwołał podróż do Polski, tłumacząc się obawami o skutki huraganu Dorian i koniecznością monitorowania jego trasy, widać było, że coś w oficjalnych narracjach się nie zgadza. A gdy Mike Pence poza zapewnieniami nie przywiózł do Warszawy wielu oczekiwanych tu konkretów, ważna wizyta dwustronna zaczęła wyglądać na bardzo jednostronną. Taką, która ma służyć głównie interesom USA.
Czytaj także: Prezydenci i huragany. Jak żywioł może namieszać w polityce
Prezydent Duda swoje, Pence swoje
Trzeba przyznać, że i z polskiej strony dał się słyszeć ton niewspółbrzmiący z narracją Białego Domu. Prezydent Andrzej Duda dwukrotnie zdecydował się wypowiedzieć słowa, które można było odebrać jako krytykę sugestii Trumpa o tym, że nie miałby nic przeciwko włączeniu Rosji na powrót do spotkań przywódców najważniejszych krajów świata – czyli przywrócenia formatu G8 zamiast G7.