Równie dobrze debata mogłaby się w ogóle nie odbyć, gdyż nie wydarzyło się w jej trakcie absolutnie nic interesującego. Ot, spotkało się sześciu raczej przypadkowo dobranych panów, aby kolejny raz wyrecytować partyjne przekazy. I nawet nie potrafili porządnie się pospierać, przeważnie zresztą zwracali się wprost do odbiorcy po drugiej stronie ekranu. Wedle niezbyt wyrafinowanego schematu, że my jesteśmy super, a tamci do kitu.
Zmarnowana szansa
Szkoda więc zmarnowanej szansy, gdyż prawdziwa debata mogłaby rozruszać tę niemrawą kampanię. Prawdziwa – czyli jaka? Z faktycznymi liderami, możliwością pełnego wyłożenia racji i wchodzenia w interakcje, wspólnie ustalonym zestawem tematów itd. Według słownika PWN debata jest „poważną i długą dyskusją na ważny temat”. Wtorkowe widowisko nie miało z tym nic wspólnego. Było niepoważne, pospieszne i ślizgało się po powierzchni partyjnych narracji. Szkoda czasu.
Stało się tak przede wszystkim za sprawą PiS, który wyraźnie już gra na dowiezienie wyniku do końca meczu i minimalizuje wszelkie czynniki ryzyka. Z oddelegowanym do debatowania figurantem Jackiem Sasinem liderom opozycji nie wypadało debatować, więc i oni posłali dublerów. Za wyjątkiem Władysława Kosiniaka-Kamysza, który przybył osobiście. Co akurat nie było zaskoczeniem, gdyż szef PSL lubi uchodzić za prymusa, a poza tym jego partia walczy o przeżycie.
Czytaj więcej: Jeździmy z PiS po kraju
Pytania pisano na Nowogrodzkiej?
Nad bezpieczeństwem rządzących czuwał też