Wojsko Polskie przechodzi transformację, która nie zaczęła się cztery lata temu i nie skończy wraz z kadencją nowego Sejmu. Żeby kiedyś było gotowe na wyzwania przyszłości, należałoby wyzbyć się kadencyjnego myślenia i cierpliwie wdrażać wieloletnie zamierzenia.
O wojsku trzeba mówić przyszłościowo
Ostatnie cztery lata były tak nasycone wydarzeniami, decyzjami, zmianami decyzji i brakiem decyzji, że każde podsumowanie, jakie da się opublikować – nawet na tak gościnnych łamach jak Polityka.pl – musi być albo mamucich rozmiarów, albo nadzwyczaj wybiórcze, przez co traci część kontekstu. Nie będę więc pisał o epoce Macierewicza i Błaszczaka, nie wymienię wszystkich spełnionych i zerwanych obietnic modernizacyjnych, nie przywołam dat zwiększania obecności sojuszniczej w Polsce, nie będę wyliczał zmieniających się wiceministrów i prezesów PGZ. Robiłem to regularnie, sięgnąć zawsze można, a w internecie nic nie ginie. Podsumowanie czterech ostatnich lat odpuszczam, proponuję za to spojrzenie wprzód, w kierunku następnych czterech lat.
Sytuację zastaną przyjmę za punkt wyjścia, bez zbytniego wgłębiania się w jej ocenę. Pewnych decyzji – nawet nie najlepszych – nie da się łatwo odwrócić, a przecież najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że następny rząd niczego odwracać nie będzie, gdyż będzie z tego samego ugrupowania. Byłoby jednak ogromnym błędem, gdyby ów następny gabinet zanadto zawierzył swemu poprzedniemu wcieleniu. Albo uwierzył we własną propagandę, że z bezpieczeństwem, wojskiem i polityką obronną RP jest tak dobrze, jak jeszcze nie było za pamięci żywych.